czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 5 "Niech Jedyny osądzi cię sprawiedliwie i hojnie nagrodzi"

Miałam dla was rozdział. Prawie skończony. Jeden, dwa akapity i mogłabym go wstawić. No, ale MIAŁAM. Nie wiem kiedy i jak się to stało, ale chciałam go dokończyć... A tu nie ma! Jak ja się zdenerwowałam ;-; Taki piękny rozdział poniżający Gajeela xD I rozwiązujący zagadkę, dlaczego Gajeel szuka Natsu. No nic. Postaram się napisać coś nowego, być może lepszego.
Jeszcze zanim zacznę. Dziękuje wam, za to że jesteście :D
No to się zabieram do pisania :D
Gajeel
Las przerzedzał się delikatnie. Otaczająca ich zewsząd ciemność zaczęła stopniowo się rozrzedzać, gdy pomiędzy konarami zabłysły promienie słońca. Gajeel przystanął na chwilę, aby zaczekać na towarzyszy. Rozejrzał się po okolicy i zauważył między drzewami, w pewnym oddaleniu, zarys polanki. Uśmiechnął się pod nosem i z przyjemnością rozprostował kości. Jego towarzysze już go dogonili. Pokrzepiony perspektywą szybkiego dotarcia do celu ruszył ze zdwojonymi siłami. Nie odszedł daleko, a usłyszał jęki i westchnienia za sobą. Kątem oka zobaczył jak jego przyjaciele nie ruszają się z miejsca. Zmarszczył brwi, zatrzymał się i odwrócił. Są tak blisko!
Totomaru leżał twarzą do ziemi i się nie poruszał. Gdyby Gajeel go nie znał, uznałby że nie żyje, ale wiedział że Toto tylko przesadnie dramatyzuje. Sol, zawsze rozgadany i uszczypliwy, teraz siedział pod drzewem, wsparty o Arie, i prawdopodobnie pogrążył się w śnie. Sam Aria twarz miał zwróconą w stronę światła i wpatrywał się w jakiś odległy punkt. Z całej tej gromady tylko Juvia przejawiała jakieś oznaki życia. Wsparta o drzewo, z półprzymkniętymi oczami mamrotała coś pod nosem. Jedną ręką się wachlując, a drugą rozpinając koszulę.
Fakt, było gorąco. Gajeel już wcześniej zdjął kurtkę, niedawno koszulkę. Las był gęsty, a Gajeel uparty i nigdzie nie zatrzymywali się na dłużej nić kwadrans. Wcześniej, nim weszli wśród drzewa, pozwalał na dłuższe postoje czy też noce w hotelach, ale teraz podniecony bliskością Magnolii, nie mógł się zatrzymać na dłużej niż minutę, żeby nogi go nie porywały do przodu.
Jego ludzie byli wykończeni. Ale to nie powód, żeby robić striptiz! Juvia już wcześniej wkręciła Totomaru, żeby niósł jej rzeczy, w tym żakiet który miała na sobie, a zdjęła go rozgrzana marszem. Przez większość drogi nie mogła odpędzić się od białowłosego Toto, który pochłaniał ją wzrokiem, był wyjątkowo uczynny i zrobiłby wszystko co Juvia by mu kazała. Czekał wytrwale, aż gorąco i zmęczenie w końcu mu się odwdzięczą i niebieskowłosa zdejmie z siebie koszulę. I teraz kiedy to zamierzała zrobić, biedny Totomaru leżał plackiem na ziemi.
Gajeel doskoczył do dziewczyny, chwycił dłoń, która z zbliżała się do ostatniego guzika, i spróbował nawiązać z Juvią jakiś kontakt wzrokowy. Potrząsnął nią lekko. Zadziałało i dziewczyna spojrzała na niego. Jej wzrok był mętny i pusty, cały czas mamrotane słowa stały się trochę głośniejsze i Gajeel mógł w końcu je rozróżnić.
 - Wody... wody... - mamrotała.
Chłopak na szybko przejrzał w myślach ich prowiant. Wody mieli pod dostatkiem, fakt, że dziewczyna piła jej ogromne ilości, nie uszczuplił ich zapasów. W dodatku Juvia zawsze szła z butelką w ręce. I nawet wtedy mamrotała.
 - Juvia. Weź się ogarnij. Przecież mamy wodę!
 - Juvia chce wody! Stawu, jeziora, kałuży, basenu... - przymknęła oczy, a na jej twarz wpłynął błogi uśmiech – woooodyyy... - zamruczała.
Nagle z ziemi podniósł się Totomaru. Nie wiadomo skąd, wykrzesał w sobie trochę energii i popędził do plecaków. Wyciągnął parę butelek wody, odkręcił je i oblał zawartością Juvię i Gajeela.
Gajeel puścił dziewczynę, która wręcz kipiała szczęściem, odwrócił się i złapał Toto za szyję.
 - Ty pojebie! Myślisz czasem!? Coś ty odpierdolił!?
Próbując rozluźnić uścisk wyższego i silniejszego kolegi Totomaru spojrzał na mokrą Juvię. Jej biała koszula przemokła i dostała nową funkcję. Funkcję polegającą na przezroczystości. Zadowolony Toto, z trudem ale jednak, spojrzał na Gajeela.
 - Zapomniałeś jak Juvia suszyła ci głowę? Uwielbia pływać, a od tygodni nie mogła sobie na to pozwolić! Najwidoczniej jest od tego uzależniona! Jak syrena!
Gajeel puścił rozmarzonego towarzysza, po czym się załamał. Tak blisko! Tak blisko, a im odbija!
Osunął się pod najbliższe drzewo i pogrążył się w rozmyśleniach, czekając końca tej całej szopki.

Lucy
Cieszyła się, że dała się namówić na to wyjście. Dzień był upalny, a woda w tym basenie kojąco chłodna. Na początku była nastawiona sceptycznie na ten pomysł. Natsu, Gray i ona. Nigdy wcześniej nie paradowała roznegliżowana przed chłopcami. Zgodziła się dopiero, gdy do ich grupki dołączyła kolejna dziewczyna. Levy McGarden. Lucy szybko polubiła dziewczynę. Bystra, inteligentna i zabawna. Jaka odmienność w stosunku do chłopaków!
Minęły już dwa tygodnie odkąd Lucy dołączyła do ośrodka wychowawczego Fairy Tail. Znalazła przyjaciół, pracę i dom. Staruszek, jak każdy nazywał Makarova Dreyara, pomógł jej w odnalezieniu jakiegoś mieszkania, a Mira załatwiła jej pracę. Pomagała w bibliotece i tam właśnie poznała Levy. Dziewczyny się wręcz uzupełniały. 
Lucy po tak długim czasie spędzonym w samotności teraz nie mogła się odgonić od znajomych. Każdy był miły i przyjacielski. Tak szczęśliwa nie czuła się od śmierci swej mamy. Ostatni raz była tak beztroska jako dziecko w objęciach matki. Teraz miała wielu przyjaciół.
Spojrzała na Natsu, który próbował zatopić Graya, trzymając go pod wodą. Zawsze uśmiechnięty chłopak był jej nadzieją na lepsze jutro. Tak bardzo jest mu wdzięczna za to wszystko. Dał jej nowe życie, nadzieję i wiarę, że nie wszystko stracone.
Gray gwałtownie się wyrwał i teraz to on topił Dragneela. Gray był zabawny i szarmancki. Czy zdawał sobie sprawę czy nie, jego miłe usposobienie ciągnęło do niego wiele dziewczyn. A nawyk ekshibicjonizmu jeszcze bardziej powiększał, już i tak wielkie, grono jego fanek.
Spoglądająca na to wszystko McGarden spiorunowała chłopaków wzrokiem i założyła ręce na piersi... Albo na tym co powinno tam się znajdować. Przez chwilę zapomniała, że znajduję się w wodzie i grunt jej się oddalił od stóp i sama zaczęła się topić. Jednak, na szczęście, szybko złapała równowagę i podpłynęła do blondynki.
W tym samym momencie drzwi damskiej przebieralni otwarły się z hukiem. W progu można było zauważyć długonogą, niebieskowłosą piękność. Ubrana w fioletowy dwuczęściowy strój kąpielowy, idealnie opinający jej kształty, rozciągnęła się i rzuciła do wody.
Lucy szybko straciła zainteresowanie miłośniczką wody i poszukała wzrokiem Levy, która niedawno była gdzieś koło niej. Zauważyła ją w kącie basenu jak smutno kontemplowała swój biust. McGarden była osobą miłą i inteligentną, trudno ją było w jakikolwiek sposób urazić. No chyba, że zwróciło by się jej uwagę na jej wzrost, brak piersi. Trudną ją było w takiej sytuacji udobruchać.
 - Leviś, co powiesz na mały wyścig?
 - Dlaczego by nie? Trochę marznę stojąc jak taki kołek. Do zobaczenia na drugiej stronie!
Uśmiechnęła się i rzuciła w wodę. Była naprawdę szybka! Lucy chwilę później próbowała ją dogonić. Niestety jej się to nie udało i McGarden już na nią czekała na końcu. Przynajmniej zapomniała o swoich kompleksach.
Minuty mijały i czas wyjścia się zbliżał. Dziewczyny były umówione, aby pomóc Mirze przy inwentaryzacji jej małego przedsiębiorstwa. Zbliżały się do chłopców, kiedy niespodziewanie ogłuszył je atak nagłego śmiechu u Natsu. Spojrzały w tamtym kierunku i oniemiały. Różowowłosy wyczyniał coś, co na lądzie można by było określić mianem turlania się ze śmiechu.
Zszokowany Gray, stał nieruchomo w miejscu gdzie woda sięgała mu ledwie klatki piersiowej. Naprzeciw niego, cała zarumieniona stała ta niebieskowłosa piękność.
Lucy i Levy obeszły Graya, który zasłaniał drobną posturę kobiety swoim ciałem. To co zobaczyły kompletnie je zamurowało. Dłoń ciemnowłosego była zaciśnięta na piersi dziewczyny. Oboje nieporuszeni stali i patrzyli sobie w oczy. Po chwili dziewczyna zemdlała. Zaskoczony Gray rzucił się do przodu, aby ją chwycić.
Pięć minut później cała czwórka naszych przyjaciół maszerowała w stronę ośrodka z zakazem wchodzenia na basen, pod groźbą złożenia na policji zawiadomienia o molestowaniu.


Erza
Sprawdziła po raz ostatni czy aby na pewno wszystkie drzwi i okna są zamknięte. Ostatnimi czasy w Magnolii nasiliły się drobne włamania czy kradzieże. A policja oczywiście jako pierwszych podejrzewa wychowanków Fairy Tail. Zdjęła roboczy fartuszek, i wraz z notesem i ołówkiem, schowała go do szafki na zapleczu. Szef po raz kolejny musiał wcześniej zniknąć i to na Erzie spoczął obowiązek zabezpieczenia kawiarni. Nie znosiła tego. Gdyby coś się stało, coś zniknęło czy też ktoś by się włamał, wina leżała by po stronie Erzy. Musiała by się pożegnać z ciężko zarobionymi pieniędzmi, albo znów wylądować w więzieniu (co Byro z łatwością by załatwił), albo co gorsze! Musiałaby pożegnać się ze swoją pracą! Nie lubiła tego usługiwania, ale gdzie indziej mogłaby zajadać się tymi pysznymi truskawkowymi ciastami?
Wyszła tylnymi drzwiami i sprawdziła trzy razy czy się dobrze zamknęły. Ściemniało się i latarnie już oświetlały opustoszałe uliczki miasta. Mimo, że dziś została do późna cieszyła się na spotkanie następnego dnia. Szef znalazł jakąś nową dziewczynę, żeby odciążyć Erzę z jej obowiązków, Mogła więc sobie pozwolić na wymarzony dzień wolny. I miała nadzieję, że dziewczyna się sprawdzi i Erza będzie mogła częściej odpoczywać wśród przyjaciół.
Skręcała właśnie w jedną z bocznych uliczek, drodze na skróty do jej mieszkania, kiedy usłyszała jakieś zamieszanie w końcu ulicy. Zaniechała skrętu i postanowiła iść dłuższą drogą, biegnącą przy parafii. Okrągły budynek był niewielki i skromny. Jedyne co rzucało się w oczy to wieża z dzwonem, o nazwie: Czas.
Zbliżyła już się na tyle, że dostrzegła samochód i dwoje ludzi rozmawiających nieopodal furtki, oddzielającej skromny ogródek od chodnika. Im bliżej była, tym lepiej mogła dostrzec w jednej z osób miejscowego proboszcza.
Usposobienie sprawiedliwości i mądrości życiowej, nazywanego przez dzieci Fukuro, jako że często przy pracach ogrodowych ma na sobie koszulkę właśnie z tym wyrazem zapisanym w kanji, jako pamiątkę z misji w Japonii. Tak naprawdę mężczyzna nazywał się Fredrick Owl i był wysokim czterdziesto parolatkiem, nawet trochę umięśnionym. Jego przezwisko nie było uszczypliwością. Fakt, że cechowała go mądrość to nie wszystko, z wyglądu również przypominał bystrego ptaka. Jego ciemne oczy były osadzone dość blisko siebie, a haczykowaty nos pomiędzy nimi naprawdę przypominał sowi dziób. Sam proboszcz z przyjemnością przedstawiał się jako Fukuro.
Już prawie przeszłą długość parafii, ale nadal nie rozpoznawała tajemniczego towarzysza.
 - Nie powinnaś sama chodzić w tak ciemną noc po mieście, moje dziecko – powiedział trochę chrapliwym głosem ojciec Owl.
 - Jeden jedyny ma mnie w opiece. Ale dziękuję Ojcu za dobrą radę – spojrzała przelotnie na towarzysza proboszcza, ale ten wydawał się tonąć w mroku. - Dobrej nocy.
 - Dobrej nocy, moja droga. Niech Jedyny osądzi cię sprawiedliwie i hojnie nagrodzi.
Ruszyła dalej i właśnie wtedy dostrzegła szczegół wyglądu nieznajomego. Krótkie niebieskie włosy i ślad znamienia na prawej stronie twarzy. Niestety nic więcej nie dostrzegła, bo mężczyzna wsiadł do auta.
Doszła do końca ulicy, skręciła w prawo i po chwili już była pod drzwiami swego małego mieszkanka. Znalazła kluczyki, weszła do środka i rzuciła je na szafkę. W kuchni nastawiła wody na herbatę i poszła uszykować rzeczy do kąpieli.
Jak grom z jasnego nieba osunęła się po ścianie i wpatrywała w dal. Niebieskie włosy, znamię. Obrazy zaczęły przelatywać jej przez głowę z prędkością światłą. Natychmiast jej ciało ogarnął smutek, żal, który ustąpił miejsca tęsknocie. Na końcu całe jej ciało rozpalało jedno uczucie. Krew w niej się gotowała. Wstała. Szybkim ruchem wbiła zaciśniętą dłoń w ścianę. Przez jej zaciśnięte zęby wyrwało się jedno imię, a było ono przesączone gniewem.
 - Jellal...

Gajeel
Siedział w barze, w jednej z uliczek prowadzących na rynek. Siedział popijając piwo i pogrążył się w wspomnieniach. Tak długo czekał na ten dzień, na ten moment, gdy spotka Salamandra, ale teraz, gdy już prawie może go chwycić, on nie jest pewny czego chce.
Na początku, gdy tylko o nim usłyszał, zapragnął się z nim spotkać i zemścić, ale teraz... Teraz ma mętlik w głowie. A wszystko zaczęło się tak, cholernie, dawno temu...
 - Mamo, mamo! Zobacz! Udało mi się!
Ciemnowłosy chłopczyk biegł przez polanę wprost w ramiona chudej kobiety. Wyglądała na wygłodzoną, jej blada skóra opinała kości. Smutny wyraz twarzy poprawił się na widok syna. Jej pełne lęku zielone oczy, rozbłysły iskrą szczęścia i dumy. Kochała swoje dziecko ponad wszystko.
Gdy chłopczyk był już niedaleko, nagle oblicze matki zmieniło się. Przepełniające ją uczucia znikły, a zamiast nich, na jej twarzy zagościło zdumienie. Szeroko otwarte oczy spoglądały z wyrzutem wprost na dziecko, jakby mówiły: „Dlaczego nic nie zrobisz?”.
Kobieta upada, trawa wokół niej zabarwia się na czerwono. Chłopiec staje w miejscu, nie czuje ale po jego twarzy spływają łzy.
 - Mamo... - wyszeptał.

Komisariat policji w Magnolii
Wskazówki zegara nieubłaganie krążyły po tarczy. W tym momencie wskazywały na godzinę pierwszą w nocy, minut dwadzieścia trzy.
Chciałoby się powiedzieć, że ulica tonęła w mroku, aby dodać dramaturgii scenie, ale tak nie było. Sodowe latarnie rzucały na chodnik pomarańczowe poświaty, podświetlana tablica informująca o zamieszczonych tutaj budynkach jasno świeciła, a w budynku stróży prawa blask żarówek przedzierał się przez dwa okna, niezdarnie zaciągnięte zasłonami.
Jedno z nich znajdowało się w Biurze Monitoringu, którym nazywano małą, zastawioną komputerami klitkę.
Natomiast drugie okno należało do części wyposażenia gabinetu inspektora Cracy'ego. Nie każdy mógł się poszczycić własnym gabinetem z takim luksusem jakim jest okno.
Siwowłosy mężczyzna, siedział na miękkim fotelu otoczony papierami.
Od czasu do czasu wzdychał i odkładał arkusze do podpisanych teczek. Gdy ostatnia z nich wylądowała na samej górze, Cracy odchylił się na fotelu i, co nie zdarza się nigdy, szeroko się uśmiechnął.
 - Jeszcze jeden występek... I możecie się pożegnać z wolnością wróżki.

Miasto Shirotsume, na północny zachód od Magnolii
Szybki cios z prawej, później wyprowadzenie lewej pięści od dołu. Kopnięcie, odskok. Przebierał stopami z wielką energią. Prawa, lewa, prawa, lewa. Pot ściekał z niego litrami, ale on nie wydawał się tym przejmować. Znowu doskoczył do worka. Wykonał trzy szybkie ciosy prawą ręką, wyprowadził atak lewą ręką po łuku, odczekał chwilę, aż worek zbliży się dostatecznie blisko i wykonał kopnięcie z półobrotu. Powtórzył tę sekwencję jeszcze trzy razy, aż worek nie spadł. Był już wiekowy, wyglądał naprawdę kiepsko, cały połatany i brudny. Ale on nie chciał go wymieniać, chociaż chodził na siłownie i tam wyżywał się na profesjonalnym sprzęcie, to lubił wrócić do swojej kryjówki i wyładować złość na tym gracie. Ze względów sentymentalnych. Można by było stwierdzić, ze osobnik taki jak on nie jest przywiązującym się głupcem, zwłaszcza w profesji którą się zajmuję. Ale ten człowiek miał słabość do tego worka treningowego, ze względu na fakt, że dostał go od osoby, którą szczerzę nienawidził. Która teraz jest gdzieś tam i świetnie się bawi, nie zawracając sobie głowy własną rodziną.
Podniósł worek i rzucił w kąt, chwycił za ręcznik i udał się do łazienki. Zdjął zółto czarne szorty i bieliznę i wszedł pod prysznic. Odkręcił zimną wodę i delektował się chłodem. Rozgrzane ciało, po godzinach treningu i całym dniu załatwiania papierkowej roboty, wręcz krzyczało z prośbą o prysznic.
Niestety nie nacieszył się tym długo. Jego orzeźwiającą kąpiel przerwał dźwięk telefonu. Zaklął pod nosem, zakręcił wodę i ociekając poszedł po telefon. Wyświetlacz wskazywał numer zastrzeżony. Coraz częściej dostawał takie telefony. Nie, żeby narzekał, ale nawet płatny morderca potrzebuję chwili wakacji. Odebrał i usłyszał znajomy głos.
 - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – Chwila ciszy, w ciągu której mężczyzna mógł usłyszeć dźwięki niepokojąco brzmiące podobnie do Bee Gees – Mam dla ciebie nową robotę. Spodoba ci się.
 - Pozwól, ze to ja zadecyduje o tym, czy tym razem trafisz w moje gusta...- odpowiedział po chwili lekko chrapliwym głosem. Musi częściej się odzywać, bo niedługo zapomni jak się mówi.- Na czym tym razem będzie to polegało?
 - Zapewne znasz miasto Magnolia? - chwila ciszy – Jak mogę o to pytać, przecież pochodzisz stamtąd. Mieszka tam pewna dziewczyna, nie lubię się wysługiwać innymi ludźmi... - „Tak. Dlatego mnie wynajmujesz. Rzeczywiście, a to że masz pod sobą wielu ludzi wcale nie zaprzecza temu faktowi.” - Ale lepiej, żebym w jakikolwiek sposób nie został z tym powiązany. Oczywiście mogę liczyć na dyskrecje z twojej strony?
 - Przestań pieprzyć, do rzeczy.
 - Ha ha ha. - Mężczyzna mógł przysiąc, ze ktokolwiek jest po drugiej stronie, teraz szczerzy swoje zęby w ironicznym uśmieszku. Jak on, kurwa, nienawidził tego drania. Ale nieźle płaci, a każda oferta to nowe wyzwanie. - Czerwonowłosa dziewczyna, koło dwudziestki, pracuję w kawiarni przy rynku. Dość obskurne miejsce, na pewno trafisz.
 - Zabić? - pytanie tak niedorzeczne w jego profesji, ale pracodawca często go zaskakiwał.
 - Upozoruj zniknięcie. Dziewczynę sprowadź w wyznaczone miejsce, co do niego umówimy się, gdy już ją będziesz miał.
 - Żywa? - A więc jednak tym razem czeka go coś nudnego.
 - Trup na niewiele mi się teraz przyda, ale nie mówię że ma być w całości. Choć wolałbym, aby zachowała zdolność mówienia. I pamiętaj. Nie zostawiaj po sobie żadnej perfumy.
 - Jak chcesz, biorę się do roboty.
W odpowiedzi usłyszał tylko szaleńczy śmiech. Rzucił telefon na łóżko i skierował się z powrotem do łazienki. Podszedł do lustra i spojrzał w swoje odbicie. Spoglądały na niego zimne, bezlitosne błękitne oczy.
- Trzeba będzie się ogolić... - mruknął gładząc wychodzącą poza normy zarostu brodę. Jego blond kosmyki wpadły mu do oczu. - Te też należałoby ściąć. Widzisz, staruszku, niedługo się zobaczymy. Mam nadzieję, ze świetnie się bawiłeś przez te lata. Już nie długo pożegnasz się z tym światem.

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 4 "-CO ZA IDIOTA ZAMKNĄŁ MNIE I SPONIEWIERAŁ!?"

Lucy
Rozparła się wygodniej w fotelu i czekała. Natsu niedawno wyszedł za potrzebą, a Gray kłócił się z ochroną o to, co ma na sobie. A raczej czego nie ma.
Odkąd poznała Natsu jej świat zmienił się nie do poznania. Uśmiechała się częściej, śmiała się szczerze. A co najważniejsze w końcu miała, kogoś z kim mogłaby to robić. To dzięki niemu znalazła dom. Rodzinę. I, mimo że są niepoprawni, kłócą się i sieją zamęt, są naprawdę wspaniałymi ludźmi!
Rozejrzała się po sali. Różowowłosy jeszcze nie wrócił. Gdzie on się podziewa? Gray też gdzieś zniknął razem z ochroniarzem.
Do spektaklu jeszcze trochę czasu zostało. Postanowiła rozejrzeć się trochę za nimi.
Wstała ze swojego miejsca i ruszyła na korytarz. Zachwycając się architekturą, parła przed siebie, kiedy nagle ktoś obok niej przebiegł. Nim spostrzegła kto to był, zaliczyła bliskie spotkanie z ziemią. Runęła jak długa, a razem z nią kobieta, która spowodowała wypadek. Kobieta jak szybko upadła tak, wstała i, nie zwracając na blondynkę uwagi, ruszyła w pogoń nie wiadomo za czym.
Lucy mignęły tylko szkarłatne włosy.
„No naprawdę! To jest teatr do cholery, a nie plac zabaw! Mogliby się zachowywać.”
Wzburzona otrzepała się, wstała i ruszyła dalej.

Natsu
Obudził się związany w jakimś ciasnym pomieszczeniu.
„Co jest, do cholery?” poruszył się, ale sznur trzymał mocno. Już po chwili turlał się, jakby miał napad padaczki.
 - Nic z tego...-mruknął do siebie, kiedy się trochę ogarnął. - A może...
Zaczął z jeszcze większą zawziętością miotać się po pomieszczeniu. Kulał się po podłodze, obijał o półki czy wiadra, aby po kilku takich atakach uderzyć głową w ścianę. Padł na ziemię i spojrzał przed siebie. Na leżącą na ziemi zapalniczkę, która musiała mu wypaść, gdy miał atak... gdy zachowywał się jak on sam.

Sięgnął po nią i zapalił. Na ustach pojawił mu się szatański uśmieszek. Spróbował spalić krępujące go więzy, ale za którymś razem, gdy potarł krzesiwem, zapalniczka wypadła mu z rąk.
 - Cholera! Trzeba było nie szczędzić i kupić tą cholerną cipę!*
Obrócił się na klęczki i zaczął wzrokiem przeszukiwać pomieszczenie. Znalazł zapalniczkę, leżącą przed regałem.
Doczołgał się tam i spróbował ją pochwycić. Kiedy już mu się udało, spróbował ponownie spalić więzy.
W końcu się udało! Uradowany rozerwał nadpalony sznur i wstał. Zaaferowany swoim małym sukcesem nie zwrócił uwagi, że płomień zajął jego koszulkę. Podszedł do drzwi i wtedy poczuł swąd palącego się materiału. Odwrócił się,ale niczego nie dostrzegł. Wzruszył ramionami i otworzył drzwi.
A raczej zrobiłby to, gdyby nie fakt, że ktoś je zaryglował od zewnątrz.
Zdenerwowany- łagodnie mówiąc - Natsu, wrócił pod regał i wziął rozbieg, rzucając się na drzwi oraz przy okazji podpalił kilka rzeczy.
Drzwi pod siłą jego ciała z lekkim oporem puściły z zawiasów i chłopak poleciał za nimi na podłogę. Usłyszał krzyk i obrócił się w stronę, skąd dobiegał. Ujrzał tam blondynkę... Luigi? Nieee... Lucy! Uśmiechnął się promiennie i ruszył w jej kierunku, na co ona pisnęła i zaczęła się wycofywać.
 - NnnNatsu... Ty się palisz.
 - Hah.. Wiem, że jestem gorący i w ogóle. ale to nie powód do strachu - puścił jej oczko i wyciągnął ramiona w jej stronę, chciał ją przytulić. Pokazać, że nic jej przy nim nie grozi...
„Kobiety są naprawdę kruche i delikatne, nie to co Erza...” Pomyślał i już miał objąć ramionami dziewczynę, kiedy zauważył płomienie na własnej ręce.
 - No nie! Znowu! - zdenerwowany, że wcześniej tego nie zauważył, zdjął to co zostało z koszulki i zaczął przyklepywać płomienie.
Dziewczyna stała jak sparaliżowana i przyglądała się chłopakowi w osłupieniu. Płonął! Nie zwrócił na to wcześniej uwagi, a teraz przyklepywał swoje ciało z taką obojętnością!
Kiedy już skończył, obejrzał się dokładnie. Miał kilka zadrapań, pewnie od miotania się w tym składziku na miotły. A poza tym miejscami jego skóra nosiła ślady osmalenia oraz zróżowienia.
Spojrzał na składzik. Płomienie lizały go od wewnątrz, pochłaniając wszystko, co w nim było. Białą dotychczas ścianę przy framudze drzwi teraz pokrywały ślady sadzy.
Odwrócił się na pięcie, chwycił zszokowaną Lucy i puścił się biegiem korytarzem, ciągnąc osłupiałą dziewczynę.
Jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. To powiedzenie nie jest przesadą. Wystarczyłoby zmienić „cieszy” na „wścieka” i mamy zobrazowaną sytuację która nastąpiła po skręceniu w jeden z korytarzy. Chłopak wpadł na kogoś, a tym samym pociągnął blondynkę ze sobą. Już miał tego kogoś opieprzyć, że jak on łazi i niech na przyszłość uważa, bo mu nogi z dupy powyrywa, ale jego temperament nagle uleciał, gdy dojrzał na kim leży.
Z paniką szarpnął się na nogi i, zapominając o towarzyszce, zaczął uciekać, ale nie zdążył zrobić kroku, a smukła kobieca dłoń chwyciła go za włosy, rzuciła na pobliską ścianę i, trzymając go w górze, zaczęła go opieprzać.
 - Natsu, ty debilu! Patrz, jak łazisz! Masz szczęście, że nie mam czasu, bo bym cię porządnie zlała
Puściła go, a ten upadł, nie wierząc we własne szczęście! Dotknął... Phi, żeby tylko dotknął! Leżał na Erzie, a ona mu nic nie zrobiła! Ba! Puszcza go wolno! Powinien być martwy. Ale żyje!
 - Tylko zobaczę cię w ośrodku, a wyrównamy rachunki. - Złorzeczyła i ruszyła przed siebie.
Żyje. Do czasu.
 - Natsu... Kto to był?- spytała Lucy, przypominając sobie, że już ją gdzieś widziała. - Ona była...
 - Zła, przerażająca i bezduszna! Erza Scarlet, prawa ręka staruszka... Tylko gorsza. O wiele! Wierz mi! Ciesz się, że cię nie zauważyła! Ona jest potworna!
 - Chodziło mi raczej o to, że jest piękna, ale skoro tak przedstawiasz sprawę, będę się trzymać od niej z daleka.
 - I słusznie - wypiął dumnie pierś i z wyrazem spełnienia na twarzy, że udało mu się kogoś ocalić przed gniewem szkarłatnowłosej kobiety-potwór, ruszył w przeciwną stronę niż ta, w która ona się udała.
 - Gdzie idziemy? - Lucy zrównała się z nim i wyczekiwała odpowiedzi.
 - Znaleźć tego debila, co mnie związał i zamknął w tej klitce! Jak ja go dorwę, to mu łeb razem z dupą wyrwę!
Od razu zapomniał o karze śmierci z rąk Erzy.
 - Cały się napaliłem!
Ruszył biegiem na ślepo.
„Eh... Faceci.”-pomyślała i pobiegła za nim.
Gray
 - Już panu mówiłem! Ja nie rozbieram się celowo! Nie panuję nad tym! To-to się samo dzieje!
Gray rozmawiał z ochroniarzem już dobre dwadzieścia minut próbując wyjaśnić, że ekshibicjonizm jest u niego głęboko zakorzenionym schorzeniem z dzieciństwa. Niestety, stróża nic to nie obchodziło, ten człowiek jest tutaj by łapać tych, co naruszyli prawo, a półnagi Gray był taką osobą. Naruszył prawo i zostanie ukarany. Już miał mu zakładać kajdanki, kiedy do nich podeszła czerwonowłosa piękność. Ochroniarz nie ukrywał, że najbardziej z kobiecej sylwetki w oczy mu wpadł biust.
W jego głowie pojawiło się wiele nieprzyzwoitych myśli-jedna bardziej sprośna od drugiej- a dłonie samowolnie zaczęły się zaciskać i otwierać jakby miał w nich te ponętną część kobiecego ciała. Taaak. Musi sobie znaleźć dziewczynę.
Erza nawet na niego nie spojrzała tylko bezpośrednio zwróciła się do Graya.
 - Widziałeś może, jak przebiegał tędy ciemnowłosy mężczyzna z fletem w ręce?
 - Nie. Nikogo nie widziałem.- zamyślił się na chwilę, a następnie dodał-A skoro już tu jesteś. mogłabyś wytłumaczyć, że ja nie panuje nad rozbieraniem się? - spojrzał na nią z nadzieja.
Chciał już stąd wyjść. Pal licho występ! Chciał jak najszybciej wrócić do siebie, wziąć prysznic i wskoczyć na motor. Udać się na bardzo długą przejażdżkę.
 - Hm... Gdzie on, do cholery, jest - zamyśliła się - no nic. Jeszcze go znajdę....Ty! - wskazała na rozmarzonego ochroniarza - Zabieram go, jest mi potrzebny! Chwyciła Graya i ruszyła, ale stróż prawa zagrodził im drogę.
 - Nie mogę was przepuścić. Złamał prawo i zostanie ukarany.
 - Naprawdę nie chcesz mi się przeciwstawiać, bo nie tylko prawo będzie tutaj jedyną złamaną rzeczą. -  rzekła i zmierzyła go spojrzeniem, mogącym zabijać.
Ochroniarz nie dał po sobie znać, że groźba i ten przerażający wzrok ze strony kobiety tak go przestraszyło, że popuścił. Miał do czynienia z pijanymi kibolami, rockmenami, ćpunami i tego typu społecznością, ale nic nie jest straszniejsze i niebezpieczniejsze od wściekłej kobiety.
Trzęsąc się w środku, dalej stał im na przeszkodzie.
Zobaczył jak ręka czerwonowłosej zaciska się w pięść i nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, leżał nieprzytomny na podłodze.
 - Ostrzegałam. Nie znoszę, jak ktoś opóźnia moją prace.
Pozostały przy przytomności chłopak przełknął nerwowo ślinę i w milczeniu ruszył za Erzą.
Bał się chociażby odezwać, wiedział, że dziewczyna jest już niesamowicie zirytowana.
Zrównał się z nią i usłyszał, jak z naprzeciwka ktoś idzie. Szybko się poprawił. Nie ktoś, a bardzo duża grupa ktosiów. Zobaczył jak szkarłatnowłosa się spięła, a na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
 - Gray. Widzę go. Zajmij się tymi tutaj, ja pójdę dorwać Kageyamę.
Chłopak osłupiał.
No tak! Ona poleci za jednym, a on ma się zająć grupą, na oko trzydziestu rosłych mężczyzn. Po chwili jednak ochłonął, jak ona zamierza przedostać się na drugą stronę?
I nim zdążył zapytać, Erza wzięła rozbieg. Szarżowała na dwójkę wyjątkowo ohydnych typków. Zaczęli uśmiechać się obleśnie i pogwizdywać. Nim ktokolwiek zdążył coś zobaczyć, dziewczyna wykonała ostry skręt w prawo, skoczyła na ścianę i odbiła się od niej.
Wylądowała jedną nogą na ramieniu jakiegoś łysola, a drugą na głowie jakiegoś chudzielca. I tak balansując, puściła się biegiem. Skacząc od jednego do drugiego, przebiegła całą odległość. No, prawie całą.
Kiedy już miała zeskakiwać na podłogę, jakiś facet wykonał na sobie wyrok śmierci i chwycił czerwonowłosą w pasie. Zaskoczona niespodziewanym ruchem, straciła równowagę, kopnęła mężczyznę w twarz i runęli na podłogę.
Gray niewiele widział, ale domyślił się, co się stało. Skrzywił się i nawet zaczął faceta żałować.
 - NIE. DOTYKAJ. MNIE!
Usłyszał wściekły głos Erzy i głośny odgłos ciała uderzającego o ścianę.

Za kulisami
 - Szefie, wszystko gotowe- powiedział zmachany Kageyama, wręczając Erigorowi flet.
Siwowłosy spojrzał na podarunek od swego towarzysza. W zamyśleniu podrapał się po głowie.
 - Na chuj mi ta rurka? - nie wytrzymał i skierował wściekły wzrok na kulącego się ze strachu ciemnowłosego.
 - Ale... Al... Sam kazałeś mi to zdobyć! - Kageyama, widząc pełen powątpiewania wzrok pracodawcy, kontynuował wyjaśnienia - Powiedział pan: „Rusz to swoje dupsko i znajdź mi Lullaby”. Oto i one. Czarno magiczny flet, w którym zapieczętowany jest demon z księgi jakiegoś tam Zerefa.
Erigor załamał się nad głupotą swoich pracowników. Wykonał gest rezygnacji. Wyjął broń z zamiarem zabicia tego idioty, ale stwierdził, że mu daruje. Tak czy siak wykona dziś morderstwo stulecia!
 - Ty debilu! Miałeś tylko ściągnąć utwór Nickelbacka z iTunes! - nawrzeszczał i podszedł do krótko ściętego grubaska.
 - Podnieś kurtynę na trzy. Przygotuj się.- rozejrzał się po swych towarzyszach. „Show time” pomyślał i pogładził swą lufę.
 - Puścić kołysankę!
Z głośników zaczęła płynąć muzyka. Spokojnie, powoli, aby po chwili pobudzić słuchacza odgłosami perkusji. Następnie zmieniła się w miarowe odgłosy gitary i pianina.
Na sali zapadła cisza. Ludzie wsłuchiwali się w łagodny i kojący głos Chada Kroegera.
 - Raz - szepnął. Zacisnął mocniej palce wokół broni. - Dwa - powiedział trochę głośniej, ale jego głos z ekscytacji drżał i nie brzmiało to zbyt pewnie. Odchrząknął i wyprostował się - TRZY!
Kotara zaczęła się podnosić. Jego ludzie byli już na stanowiskach. Z ostatnimi nutami piosenki, czyli akurat gdy zasłona zostanie w całości podniesiona, mieli zacząć strzelać.
Już tylko połowa. Jeszcze chwila, a pokaże tym dupkom jak szybko śmierć może zawitać przed ich próg. A tą śmiercią będzie on. Bóg Śmierci- Erigor. Zaśmiał się w duchu i przygotował do działania. Jeszcze tylko sekundy.
 - CO ZA IDIOTA ZAMKNĄŁ MNIE I SPONIEWIERAŁ!? ZABIJĘ GNOJA!
Erigor odwrócił się w kierunku, z którego dobiegł go głos. Reszta jego kompanów się nie przejęła i zaczęła wypełniać swoją misję.
W drzwiach zobaczył tego różowowłosego młokosa. Teraz nieźle wkurzonego.
„Trzeba go się pozbyć, za często wpada nam w drogę.” pomyślał i skierował się w jego stronę z wycelowaną lufą wprost między jego oczy.


Natsu
Zobaczył jak w jego stronę idzie ten sam siwowłosy, którego spotkał za pierwszym razem, tak jak i wtedy mierzył do Dragneela z pistoletu.
Natsu, niewiele myśląc, uśmiechnął się i wyjął z kieszeni laskę dynamitu, a z drugiej zapalniczkę.
 - Ale się napaliłem! -Krzyknął i zapalił ogień.
Erigor stanął niepewnie i wpatrywał się w dzieciaka. Natsu przysunął zapalniczkę pod lont, ale ta zgasła. Zaklął pod nosem i spróbował na nowo, z tym samym skutkiem.


Na sali
Co mądrzejsi ludzie pochowali się za siedzeniami, gdy tylko usłyszeli strzały. Ci, którzy tego nie zrobili, no cóż, mieli pecha. Leżeli teraz w kałuży własnej krwi. Niektórzy martwi, inni tylko ranni, ale byli też tacy, którzy przeżywali przedśmiertelną agonię.
Przerażeni, niezdolni do ruchu siedzieli, czekając, co przyniesie przyszłość.
Drzwi otwarły się z hukiem. Do pomieszczenia wpadła trójka ludzi, ale szybko padła na podłogę. Nieliczni mogli zauważyć jak przybysze pełzli w drugi koniec sali, a następnie w dół-w stronę sceny.
Chłopak, który z hukiem wszedł do sali wraz ze swymi przyjaciółkami, podniósł się i spróbował zwrócić na siebie uwagę strzelających. Nie musiał długo czekać, pociski natychmiast poleciały w jego stronę. W ostatniej chwili zdążył się schować. Zabójczy hałas opuszczania naboi z luf ustał. Przestępcy czekali, aż chłopak znów się wychyli. Ale nic takiego nie nastąpiło.
Gray czekał przyciśnięty jak najbliżej sceny. Erza i Lucy w tym czasie skradały się przed sceną na drugą stronę. Usłyszał ciche kroki nad sobą. Z bijącym gwałtownie sercem i pełen adrenaliny zdjął koszulkę i spojrzał w górę. Jakiś cień zamajaczył nad nim, a po chwili pojawił się łysawy grubasek z dziwnymi wąsami. Chłopak gwałtownie się wyprostował, obrócił i skoczył na grubego. Koszulkę okręcił wokół karabinu przeciwnika, wykręcając go. Całe szczęście Gray był trochę wyższy od napastnika i z niewielkim trudem udało mu się zacisnąć rękę na jego szyi. Ukryty za ciałem oprycha, w jednej ręce trzymając broń, a drugą podduszając napastnika szedł w kierunku reszty oprychów. Kątem oka zauważył Natsu siłującego się z jakimś kolesiem.
Mimo, że strzały ustały, mężczyźni nie opuścili broni. Lekko spanikowany Gray nie bardzo wiedział co ma robić. Plan był taki, że Gray odwraca uwagę od dziewczyn, które opuszczają kurtynę, w tym czasie ludzie uciekają z sali, ale jak już zwrócił całą uwagę na siebie... Co on ma teraz zrobić? Odpowiedź nadeszła szybciej niż myślał, wiele rzeczy wydarzyło się naraz.
 - Juhu! - wrzasnął uradowany Natsu, trzymając w rękach zapalony dynamit.
 - Nie dotykaj mnie, kretynie! - wrzasnęła Erza, waląc jakimś biedakiem o ścianę.
Kurtyna opadła, nastąpił wybuch.


Wszystko potoczyło się tak szybko. To był tylko wypadek... Chociaż z drugiej strony patrząc to musiało się tak skończyć. Każdy kto zna wychowanków Fairy Tail, wie że gdziekolwiek by się pojawili zawsze coś narozrabiają.

 - Nurtuje mnie tylko jedno pytanie. Dlaczego my też siedzimy w areszcie!? - wykrzyknęła w kamienny sufit celi. 
 - To proste - zaczęła Erza, zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce pod piersiami. - Byro nas nienawidzi. Każdy pretekst by zamknąć wróżki w klatce, to dobry pretekst.
 - Ech...-westchnęła, padając na podłogę obok Natsu - I co teraz?
Fairy Tail bohatersko zatrzymało grupę kryminalistów, a teraz siedzi w celi obok nich. A wszystko zaczęło się od tego, że Natsu poszedł do toalety...

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 3 "Ale oni się tu jeszcze bardziej patologizują!"

W Magnolii znajduję się tylko jedna opera, w dodatku jest to też teatr. Zabytkowy mocarny budynek, pozostałość po średniowiecznej epoce. Wygląda jak forteca, a nie miejsce kulturalnej rozrywki. Okna są małe i niewiele ich jest, tym lepiej. Mniej światła wpada dzięki czemu po wejściu do środka ogarnia cię wszędzie panujący mrok. Po przekroczeniu wielkich, drewnianych drzwi można poczuć jakby czas został cofnięty, a doba elektroniki nigdy nie nadeszła. Na ścianach korytarza wiszą pochodnię. Najprawdziwsze pochodnie, nie jakiś tani elektryczny kit. Wszędzie otaczają cię mury, od których ciągnie wilgoć. Ale opłaca się tu zajrzeć.
Gdy już przebrniesz przez ten mroczny hall wchodzisz do ogromnego pomieszczenia, gdzie poustawiane są ławy z oparciami zwrócone ku rozległej scenie, na której w godzinach występu znajduję się orkiestra czy też aktorzy.
Wysokie sklepienie nadaje słowom i dźwiękom niesamowitej mocy. Ktokolwiek tu się pojawił nie odchodził zawiedziony. Marne występy od razu zostały zapomniane, gdy znowu wracało się w średniowiecznych klimatach do wyjścia.
W godzinach porannych nie gości on jednak zbyt wielu ludzi. Dziś wyjątkowo, w sali na tyłach sceny zgromadziła się pokaźna grupka mężczyzn.
Stali pozbijani w kilka zespołów i rozmawiali ze sobą szeptem.
Drzwi się rozwarły i do sali wszedł wysoki mężczyzna o szarym, jak szczurze futro, kolorze włosów.Pod oczyma miał tatuaże, dwie nałożone na siebie strzałki, ale to nie wszystko. Jego tors zdobiło o wiele więcej niebieskich wzorków. Można to było od razu zauważyć, albowiem Erigor zawsze pokazuję się bez górnego odzienia.
Rozejrzał się po zebranych, zmrużył niebezpiecznie oczy i warknął:
-Gdzie, do cholery jest Kageyama?
****
Siedziałam naprzeciwko Natsu. Biedaczek. Cały zielony na twarzy, kołysał się to w prawo, to w lewo. Chciałabym ulżyć mu jakoś w tym, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nic prócz zatrzymania pociągu. Szybko wyrzuciłam tę myśl. Przecież wiedział w co się pakuje. Tyle razy wspominał o swojej chorobie lokomocyjnej, a mimo to wsiadł do pociągu. Ech... Idiota.
Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. Poznałam niewielu członków Fairy Tail,  ale śmiało mogę stwierdzić, że bycie upartym to cecha szczególna wychowanków tego ośrodka. Oczywiście nie wspominam o ogromnej empatii jaką posiadają, to jest oczywiste.
Pokręciłam głową i zaśmiałam się w duchu. "A teraz i ty do nich należysz!" usłyszałam cichy głosik. Racja! Nie zawiodę ich! Dano mi wybór i zdecydowałam.
Spojrzałam na rozlegający się za oknem krajobraz. Umykał powoli, a co raz to nowe ujęcie było piękniejsze od poprzedniego. Widoki obrzeży Magnoli były niesamowite. Kolorowe, barwne i zróżnicowane. Raz można zauważyć nasycony zielenią las, a po chwili rozlewające się błękitne jezioro. Raz po raz zapikuje jastrząb by potem, będąc minimalnie od tafli wody, wzlecieć ponownie.
Zamknęłam oczy i oddałam się rozmyślaniom.
Zaczęłam od minionej "misji". Będąc w ośrodku, kiedy to odbywaliśmy niezręczną rozmowę z Mirą, a potem z Grayem i Natsu, gdy już zdzieliłam różowo włosego przez łeb podszedł do nas chłopiec- Romeo. W oczach lśniły mu łzy, ale gdy tylko ujrzał Natsu , pojawił się w nich blask nadziei. "Panie Natsu! Panie Natsu! Mój tata nie wraca!". Dragneel spojrzał na niego i odparł "To dorosły facet, wkrótce wróci." Po polikach chłopca spłynęły rzewnie łzy. "Ale to już drugi tydzień!"
"Daj spokój Romeo!" Usłyszeliśmy z tyłu sali. Obróciłam się w tamtą stronę. W naszym kierunku zbliżał się niski, siwy staruszek. Ubrany w pomarańczowy kostium błazna, nie sprawiał wrażenia osoby tak ważnej, jaką okazał się być później.
Gdy mnie zauważył od razu stracił zainteresowanie chłopcem. Podszedł bliżej i zadarł głowę by spojrzeć mi w twarz. Jednakże jego wzrok najpierw napotkał moje piersi, dopiero potem oczy (i to tylko za sprawą Miry, która go o tym upomniała).
Okazało się, co mnie niesamowicie zdziwiło, że owy staruszek to opiekun "wróżek".
Zlustrował mnie całą, klepnął w tyłek i stwierdził, że może się mną zająć. Przy czym na jego ustach zagościł dziwny uśmieszek.
Chłopacy przewrócili tylko oczyma, Mira zaczęła ganić Makarova Dreyara, za jego karygodne zachowanie, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Staruszek skierował się do lady (oczywiście nie omieszkał, znów poklepać mnie po tyłku) ciągnąć ze sobą Romea.
"Idź się czymś zajmij i daj ojcu spokój. Wróci. A teraz leć się pobawić". Chłopak zaczął się buntować, ale nie wyrwał się opiekunowi. Mira wróciła do baru, a Gray... Znów został bez ubrań.
Odwróciłam się w stronę Natsu, ale nie zastałam go tam gdzie stał poprzednio. Wychodził właśnie z ośrodka. Nie wiedząc co zrobić, zawahałam się przez chwile, ale tknięta przeczuciem ruszyłam za chłopakiem.
Nie odzywał się przez całą drogę. Dopiero, gdy wsiedliśmy do pociągu, jakby wyrwał się z letargu i mnie zauważył. Opowiedział mi wtedy co nieco o ojcu Romea- Macao.
Moja opinia o wychowankach ośrodka zmieniła się diametralnie! Z początku myślałam o nich jak o typowych ludziach z problemami, którzy krok po kroku wyłaniają się z mroku życia, ale... Ale oni się tu jeszcze bardziej patologizują!*
Macao to rozwodnik. I nie pierwszy raz zniknął na parę dni. Często wychodził zostawiając Romea pod opieką Miry, a sam szlajał się po klubach czy domach publicznych. Taki już był. Wszyscy się przyzwyczaili, ale nikt nie powie małemu chłopcu, że jego ojciec lata za dziwkami. Więc mały był przekonany, że Macao wyrusza na misje. Dziecku łatwiej uwierzyć w ojca walczącego z potworami, aniżeli w dziwkarza.
Jak się dowiedziałam Romeo traktował Natsu jak starszego brata (chłopak traktował tak wszystkich) a ten nie chcąc go zawieść zawsze szukał Macao, gdy ten włóczył się po mieście. Jednak ostatnimi czasy tamten przeginał. Znikał na bardzo długo, nikomu nic nie mówiąc.
Więc teraz reakcja Natsu jest dla mnie jak najbardziej oczywista.
Nie wiem jak go znalazł, ale to zrobił. Wpadł jak burza do jednego z domków na obrzeżach Onibusu -miasta na północ od Magnolii- i bez zbędnych szczegółów chwycił półnagiego Conbolta seniora za ucho i wyrzucił przez okno. Wyskoczył za nim i zaczął go okładać. Z niemałym wstydem i obrzydzeniem spojrzałam na łóżko. Myślałam, że znajdę tam roznegliżowaną starszą osobę, ale to co zobaczyłam wytrąciło mnie zupełnie z równowagi. Nieporadnie przykrywając się białą kołdrą, siedziała na łóżku i ze strachem spoglądała przez rozbite okno, młoda, mogła mieć nie więcej jak 22 lata kobieta. Długie rude włosy miała w nieładzie, ale była ładna. Wyraziste kości policzkowe i pociągła twarz, wydatne malinowe usta i małe zielone oczy. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki poszedł z własnej woli do łóżka z Macao! Ale zaraz się opamiętałam, przecież nawet nie wiem jak on wygląda!
Skierowałam słowa przeprosin w stronę łóżka i wybiegłam z mieszkania powstrzymać Natsu.
Zastałam go jak siedział na Conbolcie i z nim rozmawiał. Gniew powoli z niego uchodził i teraz dotarło do niego co zrobił.
Macao ramiona miał poobijane, z nosa ściekała mu stróżka krwi, ale nic poważniejszego mu nie było. Nie na pierwszy rzut oka. Jak się później okazało miał złamane dwa żebra.
Jak na  trzydziesto sześciolatka był całkiem przystojny. Ciemno granatowe, krótkie włosy, lekki zarost wcale go nie postarzał a pełne wigoru oczy odejmowały mu co najmniej dziesięć lat.
Odesłaliśmy Macao do szpitala, a sami wracaliśmy do Magnolii. Oficjalną wersją było, że Conbolt senior został uwięziony przez bestie.
****
Komisariat  policji do najmniejszych nie należy. Niedaleko ratusza, obok straży pożarnej i szpitala. Wszystko co najpotrzebniejsze pod ręką.
Budynek należący do policji był dwupiętrowy z celami pod ziemią oraz dużym parkingiem na tyłach.
Wchodziłam po szerokich schodach, prowadzących do ciemnych drzwi w tym czerwonym budynku z cegieł.
Minęłam kilku funkcjonariuszy i podeszłam do osoby dyżurującej. Jednakże nim doszłam do recepcji drogę zagrodził mi inspektor Cracy. Jest to wysoki i masywny mężczyzna po pięćdziesiątce. Siwe włosy zawsze ma postawione na żel i utworzone na kształt kolcy. Zawsze zmarszczone czoło oraz podejrzliwe spojrzenie to jego znak rozpoznawczy, zaraz po dziwnie uformowanym zaroście, który składa się z dwóch kolcy zwisających po obu stronach brody.
- Panna Scarlet. Przyszła się pani dobrowolnie zamknąć? Drogę chyba pani zna.- powiedział, a na jego twarzy zatańczył złośliwy uśmieszek.
Byro Cracy to jedyny stróż prawa, który w pełni współpracuje z rządem oraz pełnią siebie zaangażował się w życie wychowanków ośrodka. Za wszelką cenę pragnie wsadzić nas wszystkich do więzienia. Jego pobudki nie są do końca nam znane, ale prawdopodobnie miał on kiedyś zatargi z Makarovem.
-Pan Cracy. Przyszłam zgłosić przestępstwo.
-Na kolegów?
Zacisnęłam dłonie najmocniej jak potrafiłam, poczułam jak paznokcie wbijają mi się w skórę.
Gdyby nie fakt, że jesteśmy na policji uderzyłabym go. Jesteśmy jacy jesteśmy, ale nie ma prawa podejrzewać nas o wszystko! Ile to razy nas obrażał, znieważał. Nie wierzył, gdy przychodziliśmy z problemami. Kpił z nas kiedy tylko spadło na nas nieszczęście. Triumfował kiedy podwinęła nam się noga.
Tylko spokojnie. Albo nie. I tak go uderzę.
****
-Mhm... Jasne. A tak swoją drogą. Natsu ma dziewczynę-zapadła cisza, po czym białowłosa dziewczyna się roześmiała- Tak, tak. Wrócił. Nie, ona nie jest chora psychicznie. Niedawno wrócili z randki. Mówię ci! Słodko razem wyglądają! W dodatku Gray coś do niej czuje!-przerwała- Coś myślę, że będziemy tu mieć miłosną rywalizację! Hah... dokładnie! -wysłuchała odpowiedzi- No nic, szkoda. Zaraz kogoś wyślę, pa!
Rozłączyła się i chwyciła kufel, który czyściła przed odebraniem telefonu. Uśmiechnęła się i zwróciła w stronę staruszka, który sączył powoli piwo siedząc po turecku na barze. Czujnym okiem spoglądał na swoich wychowanków.
-Dzwoniła Erza.-odezwała się, staruszek przeniósł spojrzenie z Laki, która testowała Żelazną Dziewicę własnej roboty na Elfmanie, na pogodną i uśmiechniętą Mirajane.- Siedzi w areszcie.
Staruszek zakrztusił się i jęknął przeciągle.
-Znowu?! Co tym razem?
****
-Gray. Twoje ubrania.- zwróciłam chłopakowi po raz kolejny uwagę. Magnolia chyba się przyzwyczaiła do spacerującego po ulicach ekshibicjonisty. Inaczej już by dawno nas zamknięto.  Im bardziej zbliżaliśmy się, tym bardziej zaczynałam wierzyć w wersję Natsu, że Gray po prostu nie wejdzie do opery.
Dotarliśmy do pięknego budynku z epoki średniowiecznej. Weszliśmy przez pięknie zdobione drewniane drzwi.
Niewiarygodne. Magnolia to miasto wielu epok. Raj dla koneserów sztuki.
Po wejściu powitał nas chłód kamiennych ścian oraz mrok rozświetlany jedynie pochodniami.
To miasto podoba mi się co raz bardziej.
O dziwo Gray nie zgubił ubrań i wszyscy troje zostaliśmy wpuszczeni dalej.
Zajęliśmy swoje miejsca na czerwonych krzesłach w ogromnej sali, której większość została oddzielona kotarą, za którą znajdowała się scena.
Pomieszczenie napawało strachem, ale i fascynacją.
Z niecierpliwością czekam na rozpoczęcie przedstawienia.
****
-Ludzie już się schodzą.
-Co ty nie powiesz-mruknął Erigor, a głośniej dodał- Przygotować się!
Mężczyźni zaczęli się przepychać z kąta w kąt. Erigor wyjął zza pasa Browninga BDM i pieszczotliwie pogłaskał go po lufie.
-Już niedługo-szepnął. Wtem ktoś go poklepał po ramieniu. Odwrócił się gotowy postrzelić, w lepszym razie postraszyć idiote, który zakłóca jego spokój. Jak bardzo się zdziwił, gdy zobaczył chłopaka o różowej barwie włosów. Pewien był, że kogoś takiego w swoich szeregach nie ma.
-Sorry, wiesz może gdzie tu jest kibel?- zapytał chłopak jak gdyby nigdy nic.
Erigor spojrzał na swoją broń, na przybysza, na broń. Wtedy ten również przeniósł wzrok na przedmiot w dłoniach Erigora. Długo mierzyli się spojrzeniem, po czym siwowłosy otrząsnął się z szoku i przyłożył lufę do skroni chłopaka. Niestety w tym samym momencie tamten chciał zrobić unik i przywalił głową w dłoń z pistoletem. Chwilę potem padł na ziemię jak długi.
-Co to było?-zapytał Erigor sam siebie i poszedł szukać Kageyamy.
****
Siedziała na żelaznej pryczy, zabijając spojrzeniem każdego przechodzącego funkcjonariusza policji.
Napaść na policjanta! Też mi coś.
Spojrzała w kąt celi, coś się tam poruszyło. Z cienia wyłoniła się znana jej od tego popołudnia twarz. "To jeden z tych dziwaków z cukierni".
-Chcesz zobaczyć mój flet?


*"patologizują", patologia, patologizujecię się- ulubiony zwrot mojego nauczyciela od urządzeń fototechnicznych. Na stare lata przyszło mu nauczać bandę nienormalnych dziewczyn. Chyba go tym wykończymy xD
______________
Tutturu~♪! 
Witam po długiej przerwie! I od razu przepraszam! 
Nowa szkoła, nowe obowiązki i tak dobrze znany nawał prac domowych xD
Myślę, że od teraz jedna notka w miesiącu minimum powinna się pojawiać.
Akcja w tym rozdziale płynie jak krew z nosa T.T 
No nie wiem co napisać... Czytajcie i komentujcie!!
Do napisania ;D

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 2 'Ośrodek wychowawczy czy psychiatryczny?"

-TO jest ośrodek wychowawczy?- spytała niedowierzając własnym oczom.
Stała w drzwiach ogromnego budynku W środku pełno było stołów i krzeseł,ponad połowa z nich została zajęta przez różne osoby. Od dzieci począwszy. Po prawej stronie przy ścianie stała nawet lada barowa! Za którą stała białowłosa dziewczyna. W jednym z kątów znajdował się stół do bilarda, nie opodal na ścianie wisiała tarcza do rzutek, a na samym końcu pomieszczenia można było dostrzec wieżę stereo, kino domowe. Bardziej przypominał jakiś pub czy bar, tak też wyobrażała sobie gildie magiczne, o których czytała w najróżniejszych książkach. Jej ulubiona powieść opowiadała o wróżkach, które broniły świata przed złem, ale w ostateczności musiały ratować go przed samym sobą. Albowiem nie było sytuacji, w której by czegoś nie zniszczyły, często również przesadzały ze swoją mocą. Ale w ostateczności książka ta opowiadała o więzach, tak mocnych, że nie sposób ich zniszczyć złem. Pełna humoru, szaleństwa, przygód i przyjaźni była jej ulubioną. Dlaczego o niej pomyślała?
Kątem oka spostrzegła zbliżające się w jej stronę krzesło, w ostatnim momencie się uchyliła. Podniosła się z powrotem i coś ją zwaliło z nóg. Pociemniało jej przed oczyma, a gdy już jako tako odzyskała jasność umysły zobaczyła na sobie gołego faceta. Co prawda był w bokserkach, ale nadal był nagi! Zaskoczona i speszona, z wielkimi rumieńcami na policzkach próbowała go z siebie zrzucić. Ale wyszło na to, że zaczęła go tylko macać, był za ciężki. Jednak z daleka wyglądało to jednozncznie.
- Gołodupcu! Wstawaj! Jeszcze z tobą nie skończyłem!- usłyszała tuż nad sobą Natsu.
Nim się spostrzegła podniósł on chłopaka leżącego na niej. Ten jakby się ożywił, zaśmiał się pod nosem i łokciem uderzył różowo włosego w szczękę. Wyswobodził się z jego uścisku i wyprowadził prosty cios prawą ręką, Natsu tylko się zaśmiał i zatrzymał nadlatującą w jego kierunku pięść.
-Ale się napaliłem!-zakrzyknął i wyjął z kieszeni dynamit. Widząc to przeciwnik lekko zbladł, a reszta obecnych w budynku osób schowała się pod stoły. Różowo włosy puścił rywala i wyciągnął z drugiej kieszeni zapalniczkę zippo. Ekshibicjonista wykorzystał moment nieuwagi i rzucił się za bar. Natsu nie bacząc na otoczenie zapalił laskę i zaczął się obłąkańczo śmiać.
Lucy wpatrywała się w lont, który już prawie znikał. Zamknęła oczy czekając na wybuch.
W porę jednak, ktoś zauważył dziewczynę u stóp Dragneela. Rudowłosy chłopak rzucił się jej na pomoc. W samą porę. Dynamit wybuchł, a całe pomieszczenie się zatrzęsło i wypełniło dymem.
Kiedy już trochę opary opadły pośrodku tego wszystkiego stał roześmiany Natsu. Z włosami postawionymi do góry, cały brudny i dymiący.
-Ja chcę jeszcze raz!- zawołał i sięgnął po kolejną laskę dynamitu. W porę jednak doskoczył do niego białowłosy, potężnie zbudowany mężczyzna. Jednym ciosem w kark powalił piromana.
-To nie męskie- mruknął i przerzucił go sobie przez ramię, aby zanieść go na tyły gdzie stała kanapa.
Wszyscy powychodzili z ukrycia i jak gdyby nigdy nic powrócili do swoich przerwanych wcześniej czynności.
Lucy czuła, że nadal ktoś ją trzyma. Poruszyła się i lekko odepchnęła swojego obrońce. Spojrzała na jego twarz i zaniemówiła. Z szokiem spoglądała na te rude włosy okalające delikatną twarz. Ale w kąciku jej oczu łzy pojawiły się dopiero wtedy gdy jej spojrzenie napotkało jego. Spoglądała w ciemne oczy, zasłonięte cienką warstwą szkła. Zza okularów spoglądał na nią jej dawno nie widziany przyjaciel z dzieciństwa. Ktoś, o kim myślała, że już nigdy się nie spotkają. W najgorszych snach myślała, że nie żyje. Że jednak jej ojciec dotrzymał słowa. Ale nie. Bez wątpienia to był on.
-Roki*....
****
Na drugim końcu miasta Magnolia, życie toczy się spokojnym rytmem. Z dala od wszelkiego rodzaju chuligaństwa. Tutejsi ludzie żyją w luksusach. Zadbane domy, ogródki, nawet ludzie jacyś inni. W samym centrum tej lepszej połowy miasta znajduję się ratusz. Nie za wyskoki, ale rozległy budynek o owalnej strukturze. Piętrowe okna błyszczały w świetle dnia, a delikatne ozdoby dodawały im uroku. Lekko beżowy odcień ścian idealnie komponował się z delikatnie złotymi zdobieniami przedstawiającymi małe chińskie smoczki przeplatane łodygami, na których można dostrzec wiele kwiatów o różnej wielkości. Budynek zwieńczony został kopułą podpadającą w odcień kawy zbożowej z mlekiem. Na jej środku zasiadał smok z otwartą paszczą, jakby zionął ogniem.
Ratusz otaczał sporawy plac na którym roiło się od różnych stoisk. Między turystami przechadzali się połykacze ognia, mimowie czy też żonglerzy. Był też kącik zabaw dla dzieci! Gdzie można było popływać w morzu piłeczek, bezpiecznie pobiegać albo pograć w gry planszowe czy też tworzyć wymyślną rodzinę za pomocą lalek.
Oczywiście w miejscu takim jak to nie mogło by zabraknąć czegoś dla o wiele starszego osobnika. W okolicach ratusza pełno było kawiarenek. Większość z nich miały poustawiane krzesła również na zewnątrz, aby klienci mogli spokojnie popijać kawę i zachwycać się spoglądającym na nich z góry smokiem, lub też mieć oko na bawiące się nieopodal pociechy.
Na przeciwko drzwi do głównie ustytuowanego budynku znajdowała się mała i skromna kawiarenka. Nie miała zbyt wielu klientów, była raczej miejscem nieciekawych spotkań. Zawierania umów czy dobijania brudnych targów. Dlatego też miejscowi omijali te miejsce jak najdalej, a sami przyjezdni tknięci lękiem nie zapuszczali się tam. A szkoda! Kawiarenka ta miała w swej ofercie przepyszne ciasta truskawkowe!
Szkarłatnowłosa dziewczyna przede wszystkim to wzięła pod uwagę szukając miejsca pracy.
-Erza! Mamy klientów!- dziewczyna usłyszała swojego szefa. Był niski, grubiutki i sprawiał wrażenie chama, ale kiedy się go poznało był miły i nawet zabawny. Wszedł na zaplecze, gdzie jego kelnerka siedziała przy stoliku i objadała się jednym z jego specjałów.
-Ile razy ci powtarzałem?-zmarszczył czoło- Nie jedz w czasie pracy!- podszedł do niej i zabrał jej ciastko truskawkowe z przed nosa. Erza tylko westchnęła i z wyrazem triumfu skierowała widelec pełen jej ulubionego specjału w stronę ust, ale niestety i to zostało skonfiskowane.
-Ruszaj się!
Wyszła z zaplecza, poprawiła uniform służbowy, który składał się z jasno różowej, bardziej przypominającej odcień wyblakłej krwi spódniczki, bluzeczki i białego fartuszka. Poprawiła również swoje długie włosy, teraz niestety związane wysoko na głowie i podeszła do stolika przy którym siedzieli klienci.
Było ich troje (lool xD Michał Wiśniewski i spółka .dop.aut.) dwóch z nich ledwie mieściło się na krzesłach. Jeden był po prostu kupą mięśni, drugi tłuszczu. Śmiali się i hałasowali. Za to trzeci z nich wszystkich przykuł uwagę Erzy. Szczupły z ciemnymi włosami zawiązanymi w kok, wydawał się nie obecny. Jakby nie zwracał uwagi na swoich kompanów.
-Czym mogę służyć?-zapytała, wyciągając notes i ołówek z kieszeni.
Tłusty zaczął się podejrzanie chichrać, miał coś sprośnego na końcu języka i już chciał to powiedzieć, ale się zadławił śliną. Jego barczysty kolega odciągnął pożądliwy wzrok od kelnerki i pomógł koledze.
-Trzy piwa.-mruknął ciemnowłosy.
Schowała pusty notes z powrotem i udała się do lady. Co prawda na początku nie mieli w swojej ofercie alkoholu, ale szef to szybko zmienił, jak tylko zauważył jacy ludzie do niego wpadają. Otwierając tą kawiarenkę nie chciał by to tak wyglądało, ale co poradzić.
Gruby przestał się dusić, cały czerwony siedział oburzony zachowaniem kolegi, który zaczął się śmiać.
-Zamknij się, albo ja to zrobię- warknął. Tamten momentalnie ucichł.- Więc jak Kageyama? Szef trzyma się planu czy znów wprowadził jakieś poprawki?-zwrócił się do milczącego mężczyzny.
Erza chcąc nie chcą przysłuchiwała się ich rozmowie.
- Wybiera piosenkę, ale raczej puści  Lullaby.-mruknął od niechcenia Kageyama.
-A to nie miał jej już puścić od samego początku?- zdziwił się grubas.
-Karacka.... Mnie nie pytaj. Erigor jest stuknięty co do szczegółów.
Najwidoczniej Ci tutaj to jacyś muzycy. Żadnych szurniętych psycholi. A szkoda. Westchnęła i zaniosła im napój.
Postawiła kufle przed każdym z nich i nie czekając, jakby chcieli coś domówić, udała się na zaplecze. Chciała poszukać szefa, a raczej sprawdzić gdzie jest aby zabrać się za ciasto, gdy do jej uszu dotarł fragment rozmowy.
-...filozofia? Czy pozabijamy ich w rytm disco czy polo?- zgadywała, że głos ten należał to najwyższego z nich. Tego z dziwnym zarostem oraz twarzą podobną do myszy.
- Dla szefa wielka. Na początku obstawiał Lullaby, ale teraz chce Good to be alive...
-No, ale oni będą martwi to na cholerę piosenka o życiu?
-Idioto! Chodzi o ironie losu! A po za tym mógłby nawet dać Jesteś szalona, gówno mnie to obchodzi. Chce postrzelać do tych patałachów...-uniósł się Kageyama.
Szkarłatnowłosa schowana, za ścianą na zapleczu przysłuchiwała się, pierwsze co pomyślała to jacy z nich debile, żeby tak otwarcie rozmawiać o morderstwie! Postanowiła jeszcze trochę podsłuchać i dowiedzieć się gdzie planują to morderstwo oraz upewnić się, że nie są to jakieś głupoty tylko faktycznie prawdziwa zbrodnia. Jednak jej zamiary spełzły na niczym, bo klienci zaczęli się zbierać. Wyszła z zaplecza, posprzątała puste kufle i zabrała zostawione na rachunku pieniądze. Na swoje szczęście  była to banda kretynów więc, usłyszała jak jeszcze myszowaty powiedział do Kageyamy:
-I od tak uda nam się wpaść do opery?
Kageyama coś mu odpowiedział, ale tego niestety Erza już nie usłyszała. Ale wiedziała już wystarczająco, aby zgłosić to na policje. Przy odrobinie szczęścia policja chociaż zainteresuje się i sprawdzi czy to co mówi jest prawdą.
****
-...Roki...-wyszeptała.
Chłopak się spiął. Puścił ją i uciekł z budynku. Skonsternowana Lucy siedziała jeszcze chwile na podłodze, po czym wstała i zaczęła sobie rozmasowywać okolice kości ogonowej. Co mu się stało? Chciała z nim porozmawiać. Miała tyle rzeczy do opowiedzenia, a co najważniejsze tyle pytań! Gdzie był? Co robił? Dlaczego nie dawał znaku życia? A on uciekł! Dlaczego?
Z zamyśleń wyrwała ją białowłosa dziewczyna, którą Lucy wcześniej zauważyła za barem.
-Cześć!- powitała ją wesoło.- Jesteś dziewczyną Natsu?
Lucy zamurowało. Bądź co bądź nie często spotyka się osobę, która mówi to co myśli. I to w dodatku tak bez ogródek! Zaczerwieniła się.
-Nie. Spotkałam go przypadkowo w Haregonie.
-Hm...-dziewczyna jakby posmutniała- Tak słodko wyglądaliście kiedy tu razem weszliście....-niespodziewanie humor jej się poprawił- No nic! Jeszcze będziesz! Już ja o to zadbam-dodała ciszej.
Aby przerwać tę niezręczną cisze, która zapadła po diabelskim przyrzeczeniu, Lucy odchrząknęła i zagadała.
- Czy ten chłopak, który przed chwilą wybiegł z gildii to Roki Shishikyu?- to, że pamiętała jego nazwisko zdziwiło ją samą.
-Tak. Nie wiem co mu zrobiłaś, ale to wręcz niespotykane. Przeważnie to dziewczyny uciekają od niego jeśli nie są zainteresowane, ale on? A tak właściwie to jestem Mirajane Strauss, mów mi Mira- podała jej rękę nadal się przyjaźnie uśmiechając.
-Lucy, po prostu Lucy- ścisnęła lekko dłoń i rozejrzała się po pomieszczeniu. Zauważyła, że Natsu się przebudził i rozglądał gdzie jest. Widziała również, jak w ich kierunku podchodzi pół nagi chłopak, który wcześniej na niej leżał.
-Gray, twoje ubrania.-skarciła go Mira. Spojrzał po sobie i zaczął się rozglądać za swoimi rzeczami.
-Cholera jasna..-mruknął i ściągnął spodnie zwisające z kinkietu. Pośpiesznie je wciągnął i podszedł do dziewczyn. Nie zdążył nic powiedzieć, bo natychmiast Natsu przyszpilił go swoim ciężarem do podłogi. Wyciągnął coś z jego kieszeni.
-A co to?-spytał z przesadną ciekawością.
-Nie udawaj, że umiesz czytać- rzucił Gray.
-Przymknij japę padalcu.-spojrzał na trzymane świstki papieru- skąd ty ten badziew wytrzasnąłeś?
Gray zrzucił go z siebie, odebrał swoją własność i wstał.
-To nie żaden badziew, tylko bilety do teatru, skośnooki.
-Haha! Nie wpuszczą cię! Tam trzeba być UBRANYM!-Natsu podkreślił ostatnie słowo.
-Morda! Nie mam co z nimi zrobić, więc może... Mira-zwrócił się do białowłosej- Nie chcesz ich? Wybrałabyś się z Elfmanem, czy coś.
- Nie dziękuję. Dziś i jutro mam zajęty wieczór. A po za tym masz trzy bilety...-Nad głową białowłosej zaświeciła się żarówka- Idź z Natsu i Lucy!
-Kto to Lucy?- zapytał zbity z tropu Natsu.
Lucy zaniemówiła, Mira nadal się uśmiechała przyjaźnie i sprawiała wrażenie, że wcale tego nie słyszała. Gray tylko spojrzał na kolegę. Nawet on się pokapował o kogo chodziło Mirze!
-Ty tak na serio, czy naprawdę jesteś takim debilem?
---------------
Miałam to dodać w sobotę ;-;
Znowu jakiś taki beton :/
No nic, w następnej notce chcę rozkręcić jakąś akcje więc będzie się działo ^-^
*Roki- używam imienia Loke'go tak jak się wymawia, bo jakoś mi lepiej pasuje >.<
Dziękuję wszystkim, którzy czytają i komentują! Nawet nie wiecie, jak mi się mordka cieszy gdy widzę jak ktoś skomentował :D

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 1 ´Alfons, katedra i patologiczny zespół`

Przechadzała się ulicami tego jakże pięknego i olśniewającego miasta. Pełno tu sklepów oraz targów. Budynki mieszkalne to zwykłe kamienice, ale dzięki różnobarwnej kolorystyce idąc ulicami nie popadasz w monotonie. Zza zakrętu zauważyła wyłaniającego się stróża prawa. Na pierwszy rzut oka niczym nie odróżniał się od zwyczajnych cywili, jednakże gdy dobrze się przyjrzeć można zauważyć wypukłość przy pasku po prawej stronie. Broń schowana pod kurtką dla zwykłego obserwatora faktycznie nie była widoczna.
Naciągnęła mocniej kaptur na głowę i lekko powątpiewając ruszyła przed siebie. Gdy mijała policjanta jej serce zaczęło szaleńczo bić. Jednak udało jej się go  minąć nie zwracając na siebie uwagi. Z ulgi westchnęła i się rozluźniła. Po chwili usłyszała.
 - Hej ty!
Kątem oka zobaczyła, że stróż prawa idzie w jej kierunku. Nie wiele myśląc puściła się pędem przed siebie, taranując ludzi wokół. Usłyszała, że mężczyzna ją goni. Przyśpieszyła i skręciła w prawo. Biegła ile sił w nogach. Lekko zwróciła głowę do tyłu i ujrzała, że ma wielką przewagę nad policjantem. Przyśpieszyła. W ostatniej chwili zobaczyła ciemną uliczkę. Skręciła i schowała się za podwójnym kontenerem na śmieci.
Plecami oparła się o ścianę. Spróbowała uspokoić oddech i nasłuchiwała szybkich kroków mężczyzny. Po chwili faktycznie przebiegł koło zaułka, ale nie zatrzymując się pobiegł dalej. "Albo to mój szczęśliwy dzień, albo on był kompletnym idiotą." pomyślała i podrapała rękę. Jednak zamiast własnej skóry dotknęła czegoś włochatego. Spojrzała na dłoń i ujrzała wielkiego, włochatego pająka. Strzęsła rękę i natychmiast wstała. Z jej ust wydobył się okrzyk przerażenia. Rozejrzała się po zaułku. Wszędzie roiło się od pająków i szczurów. Z nie ukrywaną odrazą udała się ku głównej ulicy. "Że też w takim mieście, są takie ulice". Ktoś zagrodził jej drogę. Już myślała, że to ten gliniarz, ale nie. Postura się różniła, a kiedy się zbliżył mogła dojrzeć, że facet jest przystojniejszy od tamtego. Był wysoki, szczupły, z ciemnymi włosami przeczesanymi na prawą stronę. Jego czarne oczy wpatrywały się w dziewczynę. Dostrzegła również, że nad okiem ma tatuaż, dwa połączone półkola.
Podszedł do niej i zdjął kaptur jej niebieskiej bluzy. Jej blond kucyk lekko zafalował, gdy w końcu wydostał się z pod materiału. Strach sparaliżował jej ciało. Ucieczka przed policjantem to jedno, ale bycie sam na sam z mężczyzną w ciemnym zaułku to zupełnie inna sprawa.
 - Co taka urocza, dziewczynka jak ty robi w tak brudnym miejscu jak to? - zapytał miękko i zbliżył swoją twarz do jej policzka. Zaciągnął się jej zapachem i kontynuował - Czyżbyś się zgubiła? Tatusiek Bora pomoże ci się odnaleźć.
Powiedział i chwycił ją jedną dłonią za policzek, a drugą przytrzymał jej dłoń w razie gdyby chciała uciec.
"Chwila. Tatusiek?". Lucy zaczęła się zastanawiać nad sensem wypowiedzianych przez niego słów. Nie minęła chwila, a paraliż ustąpił strachowi i obrzydzeniu.
 - Zboczeniec! - krzyknęła.
 - Wolę określenie "koneser kobiet" - mruknął i przesunął swoją twarz do zagłębienia w jej szyi i złożył tam pocałunek. Lucy wyrwała mu się i odskoczyła jak najdalej mogła. Zaczęła się powoli cofać, ale długo nie trwało a napotkała za sobą opór. Przełknęła nerwowo ślinę. W jej umyśle zawitały przerażające wizje tego, co może jej zrobić ten cały Bora.
 - Nie uciekaj, skarbie. Zajmę się tobą, Dam ci dach nad głową i przyjemną prace....
"Świetnie! Nie dość, że zboczeniec to jeszcze alfons!" pomyślała i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu jakieś broni. Nie daleko zauważyła deskę. "Musi wystarczyć" dodała sobie otuchy i powoli kierowała się w stronę prowizorycznej broni.
Bora jakby wyczuł co chodzi dziewczynie po głowie doskoczył do niej i całym swoim ciałem przyparł ją do muru. Wierzgała się pod nim, próbowała go odsunąć, ale był za silny. Wtedy coś nagle w niego wleciało, uderzył w Lucy, a biedna dziewczyna została wręcz zmiażdżona.
Mężczyzna puścił Lucy i odwrócił się w celu sprawdzenia co go atakuje. Pod jego nogami leżał różowo włosy  chłopak. Pomasował się po głowie i wstał.
 - Sorki - uśmiechnął się szeroko - Nie zauważyłem pana. - spojrzał ponad ramieniem ciemnowłosego, spróbował przywołać na twarzy wyraz powagi, ale mu się nie udało ponieważ na jego twarzy zagościł jeszcze większy uśmiech, jak zdał sobie sprawę co tu się święci.
" Świetnie! Może mnie uratuje!" pomyślała Lucy z nadzieją.
 - To ja wam nie będę przeszkadzał gołąbeczki... Hah... - i skierował się do wyjścia z zaułka.
Dziewczyna nie wiedziała jak ma zareagować. Dalej trwać w szoku? A może pozwolić, aby gniew ją opanował i mu zdzielić? Ale jeszcze jest ten Bora... Nie wiele myśląc wybrała drugą opcje. Zebrała się w sobie, odepchnęła zaskoczonego alfonsa z całej siły i podbiegła do różowowłosego. Cała aż kipiała z gniewu. Zamachnęła się, ale "wybawiciel" od siedmiu boleści zareagował w porę i zatrzymał nadlatującą pięść.
 - Hej! O co ci chodzi? - spytał - Przecież nie uszkodziłem poważnie twojego chłopaka...
 - Mojego kogo?! Z czego wywnioskowałeś, że jest moim chłopakiem?! Po tym jak trzęsłam się przed nim ze strachu przyduszona do muru?! Czy ty jesteś normalny!? - wykorzystując chwilę nieuwagi, zdzieliła różowowłosego.
Chwycił się za głowę i zaczął się nad czymś intensywnie zastanawiać.
 - Ten dupek twierdzi, że nie. Staruszek twierdzi, że nikt z nas nie jest. Ale Mircia zawsze jest pełna nadziei i ogólnie pozytywnie nastawiona, więc wierzy, że jednak tak... - powiedział po chwili. Lucy nie wiedząc o czym on gada, stwierdziła że urwał się z wariatkowa.
"Teraz mam szanse, ten pedzio nie wygląda na silnego." Pomyślał Bora i rzucił się w kierunku rozmawiającej pary. Odepchnął blondynę, z zamiarem wpierw załatwienia chłopaka. Jednak źle go ocenił. Po chwili szarpaniny młodszy z dwójki przyciskał do ziemi nieprzytomnego alfonsa.
 - Chyba ci poddusiłem chłopaka... - stwierdził i wstał z nad ciała.
 - To nie jest mój chłopak!- wydarła się dziewczyna. - Eh... Nie ważne. Tak czy siak powinnam ci podziękować. Gdyby nie ty... - zamarła... właśnie co? Skrzywdziłby ją, to na pewno. A potem? Zabrał do "domu" czy zabił? Na samą myśl przeszły ją ciarki. "Uratował mi życie." - Co powiesz abym postawiła ci obiad?
 - Z przyjemnością! - zawołał, ale po chwili zmarkotniał. - Teraz nie mogę.
 - Dlaczego?
Do zaułka zbliżała się grupa ludzi. Dość spora, bo hałas kroków był nie do zniesienia. W wejściu do tej obskurnej uliczki stanęła grupa policjantów. Każdy rozeźlony i zasapany.Różowo włosy przywołał swój wielki, szczery uśmiech i powiedział.

 - Bo goni mnie policja.
Stróże prawa rzucili się na Lucy i jej wybawiciela. Dziewczyna spanikowała. Ucieczka przed jednym, ujdzie, ale nie przed hordą w dodatku w ślepej uliczce!
 - Chodź! - zawołał i chwycił ją za rękę. Pociągnął ją na tyły zaułka i złapał za zwisającą drabinę, która prowadziła na schody przeciwpożarowe, a których wcześniej nie widziała. Zaczął ją siłą wpychać na nią. Lucy cała zszokowana nie mogła się poruszać. W końcu zdenerwowany chłopak chwycił ją mocno w pasie, przerzucił sobie przez ramię i jedną ręką zaczął się wspinać. Lucy wierzgała i kopała, aby ją puścił.
Nie minęła chwila, a już pędził po schodach i zbliżał się do dachu budynku. Tam postawił wyrywającą się dziewczynę.
 - Jak ty się w ogóle nazywasz? - spytała.
 - Huh? Aa.... Dragneel. Natsu Dragneel.
 - A więc...  NATSU DRAGNEEL! ZWARIOWAŁEŚ!?
 - Już dawno - odpowiedział, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Chwycił ją ponownie za rękę i zaciągnął na drugi koniec dachu. Rozejrzał się i uważnie przypatrzył przestrzeni dzielącej dwa budynki. - Hm... Będziemy musieli skakać.
 - Co?! Jakie musieli? Sam sobie skacz, samobójco! - Lucy przyjęła typową pozę obrażonej kobiety. Nie podobało jej się to wszystko. Najpierw ten alfons, teraz ten czubek, którego goni cała policja Hargeonu, w dodatku wspinaczka i jeszcze skakanie. A mogła nie uciekać z domu... Nie. Szybko otrząsła się z tych myśli. Wszędzie, byle nie tam.  Spojrzała na chłopaka, przyglądała mu się jak szykuje się do skoku. Za nimi słyszała zbliżającą się policję. "Hm... Uciekłam z domu, ojciec mnie szuka, a sama na ulicy nie jestem bardziej bezpieczna niż z tym świrem. Raz się żyje!" Zdecydowała i zdjęła swoje kozaki.  Odsunęła się trochę od krawędzi i ostatni raz spojrzała się za siebie. Stróże prawa byli już blisko. "To jak skakanie z drzewa. Często to robiłaś. Pamiętasz? Już wtedy chciałaś stamtąd uciec. Dlatego bawiłaś się z Lokim. Skakaliście po drzewach, rzucaliście błotem. Ojciec dostawał szału. Właśnie. Wyobraź sobie jego wściekłość. Latająca brew nad prawym okiem, lekko otwarte usta i czerwoną twarz. A teraz uczucie spełnienia jakie cię wtedy ogarniało" wspominała.  Mając nadal zamknięte oczy ruszyła. Na wyczucie otwarła je i odbiła się od krawędzi. Przebierając nogami w powietrzu zbliżała się do drugiego dachu. Poczuła twardy grunt pod stopami. Udało się! Nagle poczuła jak spada. Zbyt szybko zaczęła świętować, straciła równowagę i przechyliła się do tyłu. "Więc jednak umrę." pomyślała i zamknęła oczy. Ktoś ją chwycił za rękę. "Co jest?" Uchyliła powieki i ujrzała burzę różowych włosów.  Natsu wciągał ją z powrotem na dach. Nie miała czasu mu podziękować, bo szarpnął ją gwałtownie i popędził przed siebie. 
Zbiegli po schodach pożarowych drugiego budynku. Biegli na łeb na szyje, nie obracając się. Uciekali dopóki nie padli ze zmęczenia. Natsu runął jak długi na trawę, a Lucy łapała oddech przytrzymując się drzewa. 
Nagle usłyszała śmiech. Głośny i gładki. Spojrzała na roześmianą twarz różowowłosego.
 - I z czego się śmiejesz? - spytała niby to rozeźlona, ale tak naprawdę słysząc jego radość sama miała ochotę wybuchnąć. Wiele razy uciekała przed stróżami prawa, ale to co dzisiaj zrobiła zaskoczyło ją samą.
 - A czy musi być jakiś powód? - zapytał - Jeżeli masz ochotę to się śmiej, niech patrzą na ciebie jak na wariata, ale nikt nie ma prawa zabronić bycia szczęśliwym. A każdy, nawet najgłupszy powód do radości jest dobry. Ważne by był szczery. - spojrzała na niego i zdała sobie sprawę, że on ciągle się uśmiecha. Nie ważne czy goniła ich policja, czy wleciał na Bore. Uśmiech zawsze gościł na jego twarzy. - A po za tym. Życie jest zbyt krótkie i brutalne aby rozpaczać. Nigdy nie wiesz co cię czeka. Wolisz spędzić cały żywot jako burak? Miej coś z tego, baw się, szalej.
Nieprawdopodobne, ale będąc u ojca cały czas starała się zmienić. Wiedziała, że nie pasuje do tego całego koncernu Heartfilii. Że nie dla niej są sztywne bale i cała ta etykieta. Próbowała się dopasować, ale za którymś razem dała sobie spokój, nie potrafiła zmienić tego jaka jest. Ojciec był wściekły, gdy się go nie słuchała. Ale to ją tylko pobudzało to dalszego bycia sobą. Była za to krytykowana. Na każdym kroku spotykała się z dezaprobatą. A przecież ona chciała być szczęśliwa! I teraz wiedziała, że ucieczka z domu to był najwspanialszy pomysł w jej życiu. Bo spotkała jego. Natsu. Osobę tak optymistycznie nastawioną do życia. Beztroską i radosną. Po raz pierwszy od długiego czasu uśmiechnęła się. Szczerze.  
 - Natsu? - spytała po chwili milczenia.
 - Tak? - odpowiedział, wylegując się nadal na trawie.
 - A tak w ogóle to dlaczego cała policja Hargeonu cię goniła? - od dłuższego czasu to pytanie ją nurtowało.
 - Hah - zaśmiał się - To całkiem zabawne. Podpaliłem katedrę.
Lucy zabrakło słów.
 - Co zrobiłeś? - spytała nie dowierzając.
 - Podpaliłem katedrę, przypadkowo. A po za tym mają jeszcze jedną... - zaczął się tłumaczyć. Napotkał jej spojrzenie i przełknął nerwowo ślinę. Podniósł się do pozycji siedzącej i kontynuował - Więc... to naprawdę było przypadkowo! Właśnie koło niej przechodziłem i ktoś nadbiegał z naprzeciwka, coś trzymając. Za nim ktoś się darł. Więc niewiele myśląc zagrodziłem mu drogę. Zaczęliśmy się szarpać. Z kieszeni musiała mi wypaść laska dynamitu i poturlała się pod katedrę. Kiedy tak się z nim szarpałem potrąciliśmy jakiegoś kolesia. Który się potem okazał połykaczem ognia. A potem możesz się domyślić co się stało. - niepewnie się wyszczerzył.
 - Natsu... - zaczęła - PO KIEGO GRZYBA MIAŁEŚ DYNAMIT W KIESZENI!?
Spojrzał się na nią jak na idiotkę.
 - Zawsze mam przy sobie dynamit. Na wszelki wypadek.
Lucy się załamała. Ludzie noszą przy sobie kastety, noże, pistolety, gazy łzawiące czy coś.  I to jest zrozumiałe, ale.... ale dynamit?
 - Ty naprawdę jesteś nienormalny!
Potwierdził to tylko się wyszczerzając.
 - A ty? Dlaczego uciekałaś? - zapytał.
 - Chciałabym sprostować, że mnie uprowadziłeś. Sama nie weszłam na te schody.
 - Ale nie musiałaś skakać. Mogłaś tam na nich zaczekać. A jednak skoczyłaś. Uciekałaś. Dlaczego? - drążył temat.
 - Cóż. Parę lat temu uciekłam z domu. A od paru miesięcy ojciec mnie szuka. Ja nie chcę do niego wracać. - popatrzyła na niego ze smutkiem.
Chłopak wstał i podał dziewczynie rękę, aby zrobiła to samo. W milczeniu przeszli lasek i zatrzymali się dopiero na dworcu kolejowym. Natsu ogarnął wzrokiem tablice odjazdów i zaciągnął Lucy do jednego z pociągów. Schowali się w ostatnim, bagażowym, wagonie. Usiedli za jakimiś skrzyniami.
 - Dokąd jedziemy? - spytała Lucy. Normalnie nie dała by się tak łatwo wywieźć obcemu facetowi  z miasta, ale czuła że może mu zaufać.
 - Mówiłaś, że uciekłaś z domu. Znam miejsce gdzie będziesz świetnie pasować. - znowu się uśmiechnął.
Mimowolnie jej kąciki ust również się podniosły.
 - Co to za miejsce? - dociekała.
 - Ośrodek wychowawczy Fairy Tail.
 - Fairy Tail? Ale czy żeby trafić do ośrodka nie trzeba jakiś papierów czy coś? Mocy prawa czy czegoś?
 - Phi! Daj sobie spokój z prawem. Gdyby staruszek się tym przejmował to ośrodek świeciłby pustkami. - rozsiadł się wygodnie i kontynuował - Co prawda paru z nas jest tam zapisanych, ale w świetle prawa, gdy osiągniemy pełnoletność musimy się stamtąd wynieść. Jednak staruszek o to nie dba. Niektórzy trafili tam parę miesięcy przed osiemnastką. Mając na swoim koncie wiele złych rzeczy. I co? Mieli by opuścić swój nowy dom? Wierzysz, że w parę miesięcy mogli by się zrehabilitować?  Kiedy tylko zostali by znów sami zaczęliby na nowo łamać prawo. Staruszek mówi: "Każdy kto chce podążać drogą światła może zostać tu i naprawiać swoje błędy, nie jest nic złego w tym że chcemy to robić z kimś. Samemu  o wiele łatwiej wpaść w ręce zła. Wielu z was się o tym przekonało. Rodziny się nie wybiera, ale wy dostaliście tę szansę, dlatego dbajcie o siebie. A teraz Mircia przynieś no tu piwo!" W świetle prawa ośrodek jest dla młodzieży, ale znajdziesz tam osoby w różnym wieku. Nie powinno ich tam być, ale staruszek w razie kontroli mówi, że to odwiedzający.
Pociąg ruszył. Natsu cały zzieleniał. Marudząc i narzekając jak mu nie dobrze przez całą podróż.



Las, niedaleko Akane Beach, na południowy wschód od Magnolii 
 - Gajeel-sama daleko jeszcze? Juvia sądzi, że powinniśmy zrobić postój. - Powiedziała wysoka, niebiesko włosa kobieta. W odpowiedzi usłyszała tylko złowrogie warknięcie. Przewróciła oczyma i spojrzała na owego mężczyznę. Wysoki, dobrze zbudowany. Jego ciemne i długie włosy kołysały się za każdym razem, gdy robił krok naprzód. Szła za nim więc nie mogła zobaczyć jego twarzy, ale znała ją na pamięć. Czerwone oczy, kolczyki w brwiach, nosie oraz podbródku. I te wiecznie wykrzywione w grymasie usta. Znali się od tak dawna. I mimo, że wydawał się groźny wcale taki nie był. Znaczy kiedy się go nie wkurzyło.
 - Oui, oui... Popieram Juvie. Powinniśmy zrobić postój. I coś zjeść. A co ty na to Totomaru?  - zielono włosy francuz z monoklem w oku spojrzał na swojego towarzysza. Totomaru był wysoki i szczupły, swoje czarno białe włosy wiązał w kucyk, przez twarz przechodzi tatuaż w postaci paska. Jego ręka zawsze spoczywała na katanie uczepionej paska.
 - Jestem cholernie głodny - mruknął.
 - To takie smuuuutneeee! - zawył idący na samym tyle potężny mężczyzna, ubrany w zielony płaszcz i kapelusz. Szczególną cechą są oczy zasłonięte białą przepaską.
 - Dobra! - Gajeel zatrzymał się i usiadł pod najbliższym drzewem. Reszta poszła w jego ślady. Wyjęli prowiant i zaczęli jeść.
Wracali do Magnolii już jakiś tydzień, a wszystko przez to, że czarno włosy zawsze upiera się, że nie wsiądzie do żadnego środka lokomocji. Mogli go nie posłuchać, zostawić. Jednak co wtedy z ich zespołem?  To był jedyny warunek jakiego zażądał. Zgodzili się i zyskali wokalistę zespołu.
 - Jak wrócimy do Magnolii to co dalej? - zapytał Totomaru.
 - Gajeel-sama chciał wstąpić do Fairy Tail - odpowiedziała Juvia.
 - Non, non... Słyszałem jak mówił coś o jakiejś Samancie - dodał Sol.
 - Gajeel-sama! Nie mówiłeś, że się zakochałeś! Juvia gratuluje!
 -To takie smuuuuteeee! Już nie długo Gajeel zostanie wyrwany nam przez jakąś Samante! - chlipał Aria.
 - A chociaż ładna? - zainteresował się Totomaru.
"Debile" skwitował Gajeel.
- Idziemy do Fairy Tail, muszę spotkać się z SALAMANDREM.
 - Gajeel woli facetów? - zdziwiła się Juvia.
_____________________
Dziękuję wszystkim czytającym i przepraszam za błędy ;-;

niedziela, 13 lipca 2014

Prolog


16 lat wcześniej
Siedziała w swoim pokoju. Jak zwykle o tej porze czekała na swojego nauczyciela. Przyszedł punktualnie. Jak zawsze. Zaczęli lekcje.Wykonywała wszystko tak, jak jej kazał, albowiem wiedziała, że potknięcie będzie ją wiele kosztowało.
Bała się. Zawsze się bała. Nie pamięta dnia kiedy nie czułaby tego. Strach towarzyszył jej od zawsze. Kiedy w dzień drżała z przerażenia przed otaczającymi ją ludźmi miała nadzieję, że w nocy w krainie sennych marzeń będzie inaczej. Jednak myliła się. Kiedy tylko zasypiała jej umysł pogrążał się w koszmarach. Niczym nie różniących się od jej codziennego życia, jak doszła do wniosku, gorzej nie będzie.
 - Czy ty mnie słuchasz!? - spojrzała na swojego opiekuna.
 - Tak proszę pana.
 - To zabawne, bo przed chwilą powiedziałem abyś powtórzyła piętnasty wers, powtórzyłaś piąty.. - spojrzał na nią i uśmiechnął się szkaradnie.Wiedziała, że ją prowokuje. Kazał powtórzyć piąty wers, nie myliła się. Zawsze to robił. Miał wielką satysfakcję, widząc jak przyjmuje karę. On tu był panem, on wyznaczał zasady. A kiedy chciałaby się z nim kłócić kto ma racje, przegrałaby. Za każdy błąd miał prawo uderzyć ją. A nawet musiał to zrobić. Takie dostał wytyczne od jej ojca. Czekała, aż wymierzy jej siarczysty policzek. Jednakże do głowy przyszedł jej szalony pomysł. W chwili głupoty, zapewne inni nazwali by to odwagą, poczuła że powinna walczyć o swoje, przecież nie może być bita za każdym razem, gdy wykona coś dobrze!
 - Zrobiłam to, o co pan prosił! Mam rację! Powiedział pan piąty! Jestem tego pewna!
Nie czekał czy ma coś jeszcze do powiedzenia. Uderzył ją. Mocno, szybko. Jej policzek zapłoną czerwienią i zlewał się z kolorem jej włosów. Intuicyjnie chwyciła się za niego, a w jej oczach stanęły łzy, które potoczyły się po jej twarzy. Spojrzała na niego. Marszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili zdjął marynarkę i położył na krześle. Podszedł do niej, chwycił za włosy i postawił na nogi. Zerwał z niej ubranie i rzucił ją na łóżko. Już kiedyś też to zrobił. Na samym początku, jak jeszcze nie potrafiła panować nad językiem. Tak jak się obawiała staną za nią w dłoni dzierżąc bicz. Jej ojciec wręczał go każdemu nauczycielowi, a nawet służbie. Karanie jej sprawiało wszystkim wielką radość.
Uderzył ją raz, drugi, trzeci. Jej krzyki przeplatały się z obłąkańczym śmiechem nauczyciela. Osoby, która powinna dbać o jej bezpieczeństwo.

6 lat wcześniej
Ubrana w przepiękną kreacje, chodziła między gośćmi i ich zabawiała. Tak jak ojciec jej kazał. Każda dziewczyna marzyła o mieszkaniu w pałacu, strojeniu się w różnobarwne suknie oraz spędzaniu czasu na przyjęciach. Każda, albo chociaż większość. Ale nie ona. Chciałaby się stąd wyrwać. Uciec i nie wracać. Ale nie mogła. Gdyby jej się nie udało, kara jaka a nią by czekała.... Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co jej rodzicom strzeliłoby do głowy.
Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy podeszła do gościa, na którego miała zwracać szczególną uwagę. Jej ojcu zależało na dobrym wrażeniu. Od tego jakie wrażenie wywrze na Kotobukim zależą interesy firmy.
Przysłuchiwała się rozmowie. Cały czas się uśmiechając i co jakiś czas wybuchając śmiechem. Parę razy przytaknęła. Chciała aby to się skończyło.
Ichiya Vandalaky Kotobuki był niskim i grubym mężczyzną o płomiennorudych włosach. Najdziwniejsza w jego wyglądzie była twarz. Mocno zarysowana szczęka oraz kości policzkowe. Wielki nochal i małe świńskie oczka. W myślach przezywała go...
 - Gremlin...
 - Co? - Zebrani przy niej goście wpatrywali się w nią. Ojciec mordował ją wzrokiem. Wiedziała, że jak tylko przyjęcie się skończy zostanie ukarana.
 - Jja przepraszam! Zamyśliłam się! Nie chciałam!
 - Nie szkodzi... - Mimo wypowiedzianych słów wpatrywał się w nią intensywnie. Pod wpływem jego spojrzenia zaczęła się czuć nieswojo. Spuściła wzrok i wpatrywała się w czubki swoich butów.
Niedługo po incydencie nadarzyła się okazja do ucieczki, co też z chęcią wykonała.
Mijając zebranych gości udała się do swojego pokoju.
Po kilku godzinach uczestnicy przyjęcia zaczęli opuszczać dom. Obawiała się nadejścia swojego ojca. Obraziła ich gościa, a potem uciekła. Czeka ją bolesna kara.
Nie myliła się. Niedługo potem do jej pokoju wszedł ojciec, a z nim Kotobuki. Zdziwiła się na widok gościa, ale wszystko ułożyło się w jej głowie. Kto powinien wymierzyć kare? Oczywiście ten, którego obraziła.
Bez zbędnych słów wzięli się do pracy. A raczej sam Ichiya. Jej ojciec usiadł na krześle w kącie i tylko spoglądał.
Rudowłosy wykręcił boleśnie jej ręce. Zaczął ją dotykać. Czuła jego oddech na karku. Macał ją. Chciała walczyć. Ale po co? Będzie jeszcze bardziej bolało. Wołać o pomoc? Do kogo!? Nikt jej nie pomoże! Zdarł z niej ubrania i rzucił ją na łóżko. Bawił się jej piersiami, dotykał brzucha oraz pieścił ją w najintymniejszych częściach ciała. Jego dotyk sprawiał jej ból. Nawet nie starał się powstrzymywać. Wiedziała, że jutro na jej ciele pojawi się wiele nowych siniaków. Ichiya wszedł w nią. Zacisnęła oczy i skierowała twarz w bok. Po chwili uchyliła powieki. Spojrzała na ojca, który przypatrywał się tej sytuacji ze stoickim spokojem. Jeszcze parę lat temu pewnie zwróciłaby się do niego o pomoc, ale teraz. Nic i nikt jej nie pomoże. A więc kto ocali ją przed tymi potworami? Czy kiedykolwiek zazna spokoju? Szczęścia? Jej serce krzyczało o pomoc, umysł jak gdyby zaczął się przyzwyczajać do takiego życia. W końcu to nie pierwszy raz gdy jest wykorzystywana seksualnie. Ojciec. Jego znajomi. Służący. Co za różnica?

5 lat wcześniej
Stała przed ojcem. Znowu to zrobiła. Dlaczego nie mogła siedzieć cicho? Dlaczego do cholery nie mogła się zamknąć? Musiała. Musiała kwestionować jego zdanie. Wyrwało jej się, ale ojciec nie zwracał uwagi na okoliczności tylko na fakty. Faktem było, że podważyła jego racje.
 - Ty gówniaro! Kiedy się nauczysz? A może to lubisz? Co!? Lubisz jak cię karze? Podnieca cię to? Ty suko!
Podniósł rękę z zamiarem uderzenia jej. Zawsze to robił. Najpierw uderzał w twarz, potem bił ją gdy upadała, a następnie gwałcił. Zawsze to samo. Czuła się jak lalka. Lata takiego traktowania wypruły ją z emocji. Ale dziś. Dziś czuła, że może się to zmienić. Ucieknie czy zginie? Postanowiła postawić na szali swoje nędzne życie. W przypływie odwagi chwyciła zbliżającą się dłoń ojca.
 - To już się robi nudne ojcze. Powiedziała i spojrzała mu w twarz. Teraz. Teraz powie to co dusiła w sobie przez te siedemnaście lat. - Możesz o tym nie wiedzieć, ale jestem człowiekiem. Człowiekiem nie szmatą! Za co sobie zasłużyłam na takie traktowanie!? Robiłam wszystko co kazaliście! Ufałam wam! Byłam głupia, ale byłam dzieckiem! Dziecko ufa swoim rodzicom! A wy to wykorzystaliście! Wykorzystaliście zaufanie, jak i mnie samą. Mam tego dosyć. Niczym lalka pozwalałam abyście robili ze mną co tylko chcecie! Ale koniec tego!
Ojciec nawet nie starał się jej słuchać. Uderzył ją. Zachwiała się i upadła. Jakby całą wcześniejsza odwaga się z niej ulotniła, zaczęła uciekać od ojca. Odsuwała się tak długo, aż nie poczuła oporu za plecami. Oparła się o szafę. Nie mogła nigdzie uciec. Jej ojciec wyjął nóż z kieszeni i podszedł do niej. Uklęknął przed nią i chwycił za włosy. Pociągnął jej głowę do tyłu i zrobił nacięcie przy uchu. Po chwili z rany zaczęła sączyć się krew.
 - Jesteś taka piękna...szepnął do niej. Szkoda, że muszę cię zabić. Ale to twoja wina... Zrobiłaś się za pyskata.
Nożem zaczął się bawić w jej sukience. Zahaczył o materiał i jednym ruchem je rozciął. Jego oczy wpatrywały się w jej piersi zasłonięte teraz jedynie cienkim materiałem biustonosza. Pociągnął ją mocniej za włosy, a jej ciało wygięło się w łuk. Odłożył nóż i zaczął się do niej dobierać.
Szok zaczął jej mijać, podjęła walkę. Skoro i tak zginie to co ma do stracenia? Uderzała to w niego, to odbijając się w szafę. Szamotała się starając uwolnić włosy z jego uścisku. Zdenerwował się. Chwycił ją i z całej siły rzucił na mebel za nią. Zabrakło jej tchu i zrobiło jej się na chwilę ciemno przed oczyma.
Szafa, już i tak niebezpiecznie się chybocząca, teraz kiwała się coraz mocniej. Z jej góry zaczęło coś spadać. Ojciec chwycił z powrotem nóż i uniósł go. Zaczęła go strasznie irytować. Zamknęła oczy czekając na koniec. Jednak koniec nie nadszedł. Podniosła rękę do twarzy i starła z niej coś lepkiego. Otwarła oczy i zobaczyła na dłoniach krew. Przeraziła się. Ale nie czułą aby była ranna. Spojrzała na ojca. To co zobaczyła... Nie poruszyło jej. Martwe oczy jej rodzica pustym spojrzeniem wpatrywały się w jakiś punkt nad nią. Odsunęła się od niego. Wstała i obeszła go. W jego czaszce utkwił metalowy pręt. Pewnie zapomniano o nim po urządzeniu pokoju. O ironio. Tyle razy w tym pokoju była katowana. Nie miała jak się bronić. A broń leżała tak blisko niej!
Sięgnęła po upuszczony przez ojca nóż.
 - Co tu się... O mój Boże! - Odwróciła się w kierunku drzwi. Stała w nich jej matka. Ze zwłok męża przeniosła spojrzenie na córkę oraz na nóż w jej dłoni. Zaczęła się cofać. Dziewczyna instynktownie podążyła za matką.
 - Ty suko! Niewdzięcznico! Daliśmy ci życie!
Jej matka stanęła przy stoliczku w korytarzu. Córka zatrzymała się nie daleko niej.
 - Życie...? - szepnęła. Po czym dodała głośniej. - To co mi robiliście nazywasz życiem!? Moje nadzieje, mój duch, wiara.... One dawno już umarły! Jesteście popieprzonymi potworami! Kto normalny molestuje córkę? Kto ją krzywdzi i wykorzystuje? Wiesz co czułam jak zobaczyłam go martwego? Ulgę! Pieprzoną ulgę! Że już więcej mnie nie dotknie! - po jej policzkach płynęły łzy. Z emocji nie mogła zapanować nad ciałem. Trzęsła się, kipiała... strachem? gniewem?
Jej matka wykorzystała sytuacje i wyjęła zza pleców pistolet, lufę skierowała w córkę. Nacisnęła spust. Na szczęście chybiła. Dziewczyna wykorzystała okazje i podbiegła do matki wbijając jej nóż w serce.
 - Spłoniesz w piekle... - wycharczała kobieta, a życie się z niej ulotniło.
 - Piekło? Gorzej niż tu być nie może. Szepnęła, przekręciła nóż i wyjęła go. Martwe ciało jej matki upadło z łoskotem na podłogę. Zobaczyła na schodach służącą. Szybko zawróciła i zniknęła za ścianą.
- Nazywałam was potworem, ale czy zabijając sama się mi, nie stałam? - spytała samą siebie. Usłyszała odgłosy syreny policyjnej.
Uciec? Czy zostać?
Odwróciła się i pobiegła przed siebie.

3 lata wcześniej
Siedzi nad brzegiem już kilka godzin. Łzy spływają jej po twarzy.
 - Kim jestem? Dlaczego?
Zadręcza się tymi pytaniami. Przyszła tutaj przemyśleć swoje życie. Odkąd uciekła po zabójstwie swoich rodziców minęły dwa lata. Dwa lata żyła w ukryciu, kradnąc oraz zabijając. Czy tak musiało potoczyć się jej życie? Ale przecież. Matka mogła ją zabić, dlaczego więc los pozwolił jej przeżyć? Aby dalej przeżywała istne piekło na ziemi? Jestem potworem.
Nagle jej przemyślenia przerywa jakiś szelest w oddali. Te dwa lata pozwoliły jej wyćwiczyć niezbędne do pracy złodzieja i mordercy instynkty. Jednym z nich było reagowanie na chociaż najmniejszy szmer. Spojrzała w kierunku z którego on doszedł i zobaczyła niską postać zbliżającą się do niej. Chwyciła swoją katanę, ale nim zdążyła ją wyjąc tajemnicza postać powiedziała.
 - Nie przyszedłem tutaj z tobą walczyć. Schowaj broń, ja swojej również nie mam.
Podszedł do niej bliżej i teraz mogła się mu przyjrzeć. Był niski. Gdyby nie zmarszczki i i jego wygląd ze wzrostu można by go było wziąć za dziecko. Środek głowy miał łysy, tylko po bokach pozostały ślady, że kiedyś miał włosy. Z biegiem lat straciły swój kolor i teraz były siwe. Nad jego górną wargą rozciągał się tego samego koloru wąsy. Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią. Biła od niego aura, której nie można opisać. Temu człowiekowi po prostu się ufało.
 - Jakbyś miała się opisać jednym słowem jak by ono brzmiało? - zapytał
 -  Potwór. - odparła bez zastanowienia.
 - Ktoś kto czerpie satysfakcje z krzywd innych jest potworem, ktoś kogo nie obchodzą konsekwencje popełnionych morderstw jest potworem. Ale ty. Ty nim nie jesteś. Zmierzasz do tego, ale jeszcze możesz to zmienić. Wybór należy do ciebie. Chcesz stać się przerażającym potworem czy olśniewającą wróżką? Nie uciekniesz od przeszłości, ale czy jest sens marnować sobie przyszłość? Chodź ze mną a pokaże ci, że nie na każdym kroku czeka ból i rozpacz. Chodź a dowiesz się czym jest przyjaźń, miłość i lojalność. Zmień swoje przeznaczenie. Jestem Makarov Dreyar, dyrektor ośrodka wychowawczego Fairy Tail. Erzo, skusisz się odmienić swoje życie na lepsze?